Trybuna Ludu, maj 1972 (XXIV/121-151)

1972-05-14 / nr. 134

Niedziela, u maja 1972 r. — nr 134 Stosunki gospodarcze Polska - Francja Mo ż I i w o ś c i rzy stania R JAN ANUSZ ZADKO się zdarza, aby z ust najwyższego do­stojnika państwowego padły słowa tak wyraźnej zachęty pod adresem polskich eksporterów, jak to uczynił prezydent Francji, G. Pompidou w czasie Wizyty w polskim pawilonie na tegorocznych Targach w Paryżu. Powiedział on: „Nie bójcie się być bardziej ofensywni, bardziej agresywni na rynku francuskim. Sprzedawajcie i kupujcie więcej od nas!" Polscy eksporterzy mąją już do odnotowania wiele Suk­cesów na trudnym rynku fran­cuskim. Ponad 30 polskich trawlerów pływa pod francus­ką flagą. Na fermach francus­kich pracuje ponad dwa tysią­ce polskich’ ciągników. Polska odzież zdobyła sqbie uznanie wymagających specjalistów przemysłu konfekcyjnego w Paryżu. W domach towarowych w stolicy Francji i na prowincji pojawiają się polskie wyroby ze szklą, galanteria skórzana, artykuły sztuki ludowej, obu­wie. Wśród tradycyjnych płodów rol­nictwa i hodowli Polska ma renomę znanego dostawcy koni rzeźnych, dro­biu, pulp, mrożonek, wódek, wątróbek gęsich, żywych zajęcy, dziczyzny, nie mówiąc już o przysmakach kuchni francuskiej: ślimakach, rakach i ud­kach żabich. W kotłach siłowni elektrycz­nej w Hawrze spalany jest polski węgiel energetyczny, zaś gatunki naszego węgla koksującego zasilają baterie koksownicze hut francuskich. Poważne rozmiary osiągnął już polski eksport do Francji nawozów sztucznych, tarcicy i płyt, siarki, kauczuku synte­­tyczńego, skór, kazeiny, pierza, puchu i nasion. Wyniki te nie mogą jednak przesłonić wymowy szeregu podstawowych danych, wska­zujących na istnienie poważnej „luki eksportowej“ w stosun­kach gospodarczych Polski z Francją. Generalnie biorąc, nasz kraj znajduje się poniżej progu zauważalności ńa rynku francuskim, bowiem udział Polski w globalnym imporcie Francji nie osiąga nawet po­łowy jednego procentu. W eks­porcie polskim rola Francji jest obecnie mniejsza niż w la­tach pięćdziesiątych (2 proc. udziału w 1971). W rzędzie eksporterów dóbr inwestycyjnych z krajów so­cjalistycznych do Francji, Pol­ska jest dystansowana zdecy­dowanie przez Czechosłowację (12 min dolarów w 1970 r. w porównaniu z 3,2 min dola­rów Polski), oraz NRD (19 min dolarów), jak również ZSRR, Jugosławię j Rumunię. W eks­porcie artykułów trwałej kon­sumpcji Polska wyprzedzana jest przez NRD, Jugosławię i Czechosłowacje. Tradycja j perspektywy Pomimo dysponowania już dość dobrze rozbudowanym zapleczem produkcji i wystę­powania silnego popytu na rynku francuskim, eksporterzy polscy nie zdołali zająć liczą­cego się miejsca w dostawach szeregu produktów chemicz­nych, wyrobów przemysłu elektrycznego, wielu rodzajów maszyn i urządzeń. Istnieje nagląca potrzeba do­konania gruntownej analizy przyczyn istniejącego stanu rzeczy i opracowania komplek­sowego programu działania na rynku francuskim. Musimy o­­czywiście uwzględniać fakt, że jeszcze przez wiele lat Polska będzie musiała uzależniać po­ważną część swoich wpływów dewizowych z eksportu do Francji od dostaw produktów rolno-spożywczych, surowców, paliw i półfabrykatów. Nie zaniedbując rozwoju tych tra­dycyjnych gałęzi polskiego wy­wozu do Francji musimy jed­nak przyśpieszyć wydatnie tempo wzrostu eksportu prze­mysłowego, jako najbardziej opłacalnego. Z napływających sygnałów z rynku wynika, że istnieją pomyślne, długota­­lowe perspektywy zbytu we Francji wielu towarów, znajdujących się w programie produkcyjnym polskiego przemysłu i już eksportowanych do kra­jów uprzemysłowionych. Dla przykła­du wymienić można w grupie dóbr ty­pu inwestycyjnego: narzędzia samocho­dowe, pompy, podzespoły elektronicz­ne, radioodbiorniki samochodowe, sa­moloty i szybowce, narzędzia chirurgicz­ne i weterynaryjne, armaturę okrętową czy wyposażenie dla szpitali. Nowa forma sprzedaży W celu wyzyskania wszyst­kich możliwości uruchomienia i zwiększenia polskiego ęks­­portu przemysłowego do Francji konieczne jest przej­ście do nowoczesnych form organizacji zby­­t u. Istotne znaczenie ma peł­niejsze wykorzystanie przez polskie centrale handlu zagra­nicznego i przemysł możliwoś­ci, jakie daje działalność na rynku francuskim polskiej spółki MET ALEX-FR ANCF,, dysponującej ekipami sprze­dawców, punktami technicznego, składami serwisu kon­sygnacyjnymi. Właściwe ułożenie współpra­cy z MET ALEX-FRANCE - co nie ma oznaczać, jak to się dotychczas zdarzało, ograni­czania się do przekazania to­waru i biernego oczekiwania na wynik sprzedaży — powin­no zwłaszcza ułatwić dotarcie naszych towarów do regionów poza Paryżem (Lyon, Marsylia, Bordeaux, Lotaryngia, Nord). Warunkiem trwałego wprowadzenie polskich wyrobów przemysłowych na rynek francuski jest zapewnienie sy­stematyczności dostaw produktów c wyrównanych standardach jakości wykończenia. Polska ma wszelkie dane i ku temu, aby zająć mocną pozycją ja­ko sprzedawca szerokiej gamy wyro­bów przemysłowych o średnim pozio­mie technicznym ale dobrze wykona­nych, Kooperacja Istotne znaczenie dla osiąg­nięcia odpowiedniego poziomu produkcji mieć powinna k o­­operacja przemysłowa Pol­ski i Francji. Niestety, dotych­czasowe wyniki tej kooperacji poważnie odbiegają od pokła­danych w niej nadziei. Dopie­ro w ostatnim czasie zaczęły krystalizować się szanse, roz­woju kooperacji w dziedzinie przemysłu maszyn budowla­nych, maszyn włókienniczych, urządzeń okrętowych, automa­tów wielowrzecionowych, oraz w odniesieniu do wspólnych dostaw kompletnych obiektów przemysłowych na rynki trze­cie. Polska jest zainteresowa­na m. in. dostawami dla bu­dowy wielkiego kombinatu hutniczego w Fos koło Marsy­lii (gdzie współpracować ma również przemysł radziecki). Rok obecny przeniósł wyraź­ny postęp w rozwijaniu róż­norodnych form kontaktów gospodarczych Polski i Fran­cji. Świadczy o tym liczny u­­dział polskich central w im­prezach targowo-wystawienni­­czych, organizowane kierma­sze, „Tygodnie Polskie“. Należj sobie życzyć aby ta akcja nie była epizodem ale częścią sy­stematycznego wysiłku handlo­wcem. Obecność Polski na rynku francuskim musi być oceniana przede wszystkim miarą ros­nącego udziału towarów pol­skich w imporcie francuskim przy jednoczesnej poprawie struktury naszego eksportu. Nabiera to znaczenia zwłasz­cza w warunkach rosnącego zapotrzebowania Polski na francuskie dobra przemysło­we. Takie trawlery buduje dla armatora francuskiego Stocznia im. Ko­muny Paryskiej. Na zdjęciu: trawler „Sydero“ przy nabrzeżu Stoczni Fot. CAF — Uklejewski ^ TRYBUNA LUDÜ NOTATKI Z „REJSU PRZYJAŹNI” Przekażcie towarzyszom w Polsce Z WIZYTĄ przyjaźni przebywało w Leningradzie ponad 200 pracowników, przede wszystkim robotników Stoczni im. A. Warskiego w Szczecinie, portów Szczecina, Gdyni i Gdań­ska, Gdańskiej Stoczni Remontowej i Stoczni Gdańskiej im. Leni­na. Wybrzeże, zwłaszcza Gdańsk, iqczq z Leningradem długolet­nie, sqsiedzkie kontakty. Ich to wynikiem jest m. in. budowa przez leningradzkich budowlanych trzech bloków mieszkalnych w gdań­skiej dzielnicy Przymorze, a także wymiana przyjacielskich wizyt. Grupa polska już tradycyjnie wyjeżdża do Leningradu na pierw­szomajowe święto, grupa radziecka przyjeżdża na Wybrzeże na polskie Święto Morza. W tym roku delegacja pol­ska udała się do Leningradu na pokładzie promu Polskich Linii Oceanicznych „Skandynawia“. W przeddzień majowego święta witali ich związkowcy radziec­rv Gospodarze postanowili przedstawić się, a więc krótkie spotkanie w Pałacu Pracy delegacjami robotników lenin­z gradzkich zakładów pracy. Krótkie, rzeczowe przemówie­nia — o tym, jak działają tu­tejsze związki i jakie miejsce zajmują w zakładach. W przer­wie pytamy o niezrozumiały dla nas akcent dekoracyjny — „pięć w czterech“« Towarzysze radzieccy wyjaśniają: zadania pięciodniowego tygodnia pracy wykonać w cztery dni. Znaczy to, że jeśli hasło rzucone przez robotnika Zakładów Kirowa, EUGENIUSZA LEBIEDIEWA, zostanie wcielone w' życie w «całym Kraju Rad, bieżąca pię­ciolatka zostanie zrealizowana w cztery lata. Dzień dzisiejszy i historia W pałacowym wnętrzu (bu­dynek ten dekretem Rady Ko­misarzy Ludowych został jesz­cze w 1918 r. przyznany robot­nikom piotrogrodzkim) portre­ty zasłużonych robotników — bohaterów pracy socjalistycz­nej. Pałac Pracy, jest w tej nazwie coś z atmosfery Pio­­trogradu ogarnionego ogniem walki i duchem potężnej od­nowy. Przez miasto — już całe we flagach i dekoracjach — wy­prawa ku nowszej historii, miejscu, gdzie niegdyś znajdo­wała się peryferyjna wieś Pis­­karewka. Dziś jest tu cmentarz ponad 700 tys. leningradczyków żołnierzy, cywilów, kobiet dzieci. Zginęli w czasie 900 dni i blokady miasta. Stoi wśród nas Michał Hawryluk, niemłody już człowiek, traser ze Stoczni im. Warskiego w Szczecinie. Odznaczony dwoma Orderami Czerwonej Gwiazdy i Meda­lem za Obronę Leningradu. Walczył w czasie blokady; był dwukrotnie ranny. Potem, w czasie zwiedzania miasta, któ­re znał jako rumowisko, nie może nadziwić się urodzie miejsc, przez które kiedyś przechodził jako żołnierz. W pierwszomajowych pocho­dach w wielkich ośrodkach miejskich ZSRR uczestniczą tylko delegacje zakładów pra­cy. Polscy stoczniowcy i por­towcy znaleźli się obok robot­ników Zakładów Bałtyckich. Po dwudniowych świętach nasi stoczniowcy i portowcy byli gośćmi leningradzkich za­kładów pracy m. in. Zakładów Bałtyckich, ieningradzkiej fab­ryki domów, portu i Zakładów im. Kirowa Zakłady im. Kirowa, to słyn­ne rewolucyjnymi tradycjami Zakłady Putiłowskie, kuźnia kadr proletariackich przywód­ców. Na dziedzińcu fabryki na kamienym postumencie — czołg weteran walk z okresu oblęże­nia, wyprodukowany tutaj w czasie wojny. Dzisiaj zakłady produkują ciężkie traktory. Dyrektor naukowo-techniczny, dr Aleksander Lubczenko z du­mą mówi, że na Ukrainie: i w Kazachstanie nazywane są „bo­haterami stepów“. pracują nie tylko w Traktory Związku Radzieckim i nie tylko w rol­nictwie — z oprzyrządowa­niem mogą służyć jako szyny na budowach i przy ma­ro­botach drogowych. Oglądamy montaż tych po­tężnych maszyn, na początku taśmy produkcyjnej — podsta­wowe elementy podwozia, na każdym kolejnym, stanowisku przybywa zespołów, na plac traktor zjeżdża już na własnym silniku. Zaskakuje szybkość montażu, czystość, precyzyjna organizacja. Jest jeszcze inny element budzący respekt. Wie­le aparatury kontrolno-pomia­rowej. Produkt końcowy jest pod każdym względem spraw­dzony, dający pełną gwarancję sprawności. To wynik długo­letniej walki o jakość. W stalowni nie widać hutni­ków w tradycyjnych hutni­czych fartuchach, nie widać ludzi w ogóle. Poszczególne o­­peracje śledzi oko kamery te­lewizyjnej, zaś ludzie znajdują się przy pulpitach sterowni­czych w oszklonej konsoice pod dachem hali, oddzieleni od żaru i pyłu. C5ły proces jest automatyzowany. Kiedy zbliżał się termin za­kończenia Ieningradzkiej wizy­ty, zapytałem paru uczestni­ków „Rejsu Przyjaźni“ o wra­żenia. Będziemy długo pamiętać — Jestem pracownikiem Sto­czni Gdańskiej — powiedział Adam Pilecki — pracuję jako tokarz na Wydziale Kadłubo­wym. Rejs do Leningradu jest dla mnie wielkim wyróżnie­niem, trudno powiedzieć czy przed emeryturą, do której się zbliżam, spotka mnie większa radość. Jestem pierwszy raz w Leningradzie. Będę długo pa­miętał ogromną serdeczność ludzi, z jaką się tutaj spotka­łem. — Jestem zdumiony trzema rzeczami — powiedział Jan Bojda, doker portu szczeciń­i skiego — doskonałą organizacją mechanizacją prac porto­wych, wielką serdecznością lu­dzi i urodą miasta. — Byłam w fabryce im. Ki­rowa i w Zakładach Bałtyc­kich — mówi Urszula Skiba, e­­lektromonter ze Stoczni Gdań­skiej - należy z uznaniem po­wiedzieć o załogach tych za­kładów. Są to naprawdę no­woczesne fabryki. Miasto, je­go wspaniałe budowle zrobiły na mnie wielkie wrażenie, chciałabym je jeszcze raz zo­baczyć. — Jestem w Leningradzie po raz drugi, porównuję to, co wi­działem przed siedmioma laty — stwierdza Kazimierz Wrób­lewski z portu Gdańskiego. Widzę ogromne różnice. Rzuca się w oczy wysoka kultura i dyscyplina pracy. Byliśmy porcie, patrzymy na port oczy­w ma ludzi znających zagadnie­nie. Podziwiać należy porządek i dobre rozwiązania transportu wewnętrznego, dobre drogi. Znakomicie wyposażona jest szkoła dla portowców, zresztą przez samych portowców. Po powrocie do kraju przekażemy nasze wrażenia o Rejsie Przy­jaźni nie tylko na zebraniach partyjnych i związkowych, ale i w trakcie rozmów z kolega­mi. Wizyty takie są pouczające i bardzo pożyteczne. Gdy wieczorem „Skandyna­wia“ szykowała się do wyjścia w morze, mimo późnej godzi­ny na leningradzkim dworcu morskim zebrał się spory tłum ludzi. Witano nas, jak się wita gości, żegnano jak dobrych znajomych, po imieniu. JAN TETTER II Powitanie polskiej delegacji w Leningradzie, gdy na pokładzie statku PLO „Skandynawia** zacumowano w porcie Fot. CAE g Morderca był na pogrzebie Podobno w redakcji dzienników TV zachował się film z pogrzebu Jana Gerharda. Musi to być ponury doku­ment. Jeśli zostanie odtworzony w czasie rozprawy prze­ciwko sprawcom morderstwa, ujrzymy na nim młodego przystojnego człowieka, podtrzymującego wdowę i córkę zamordowanego. Młody człowiek, odbierający kondoien­­cję, będzie w czasie ewentualnego wyświetlania tego fil­mu siedział na ławie oskarżonych. Jak się zachowa*? Na pogrzebie wydawał się ponoć przejęty. Relacjonując natomiast utrwalony na innym filmie w ramach eksperymen­tu śledczego przebieg wyda­rzeń, rozgrywających się w mieszkaniu Jana Gerharda, we wczesnych godzinach przedpo­łudniowych dnia 20 sierpnia ub. roku, nie zdradzał zdener­wowania. \ Ą LODY człowiek, .Zyg:­\ |Vl munt Garbacki ma 27 lat. Nie'posiada' zawo­­dü. Jest tak zwanym „wiecz­nym studentem“. Znacznie większe „osiągnię­cia“ niż na polu naukowym ma jednak Garbacki w dziedzi­nie przestępczości. Władze śledcze obciążają dziś jego konto 21 zarzutami o popeł­nianie różnych przestępstw, dokonanych w okresie 5 ostat­nich lat razem z różnymi wspólnikami spoza środowiska studenckiego. Od kradzieży portmonetek, wyjmowanych z kieszeni płaszczy . kolegów ze studiów, po kradzieże samo­chodów, włamania, aż do na­padów rabunkowych, połączo­nych w jednym wypadku z uprowadzeniem niedoszłej o­­fiary — kasjerki z kwestury uczelnianej. Ten „obiecujący“ młodzie­niec wszedł w życie rodziny Gerhardów jako narzeczony ich córki. W zasadzie akcep­towany przez rodziców, bywa! u nich, zyskał ich zaufanie. Dość szybko w jego umyśle zrodził się pomysł, który stał się kanwą jednego z najbar­dziej wstrząsających drama­tów. Zygmunt Garbacki, jak sam stwierdził w czasie śledztwa, rozumował tak: mając miłość córki, mogę sięgnąć także po pieniądze ojca. Przez to mał­żeństwo stanę się współspad­­kobiercą teścia. Ale na spadek trzeba poczekać. A ja czekać nie chcę. Więc, żeby przyspie­szyć moment spadkobrania, trzeba usunąć spadkodawcę. Tym bardziej, że ten, nie bę­dąc w zasadzie przeciwny wy­borowi córki, postawił twardy warunek: młodzi muszą ukoń­czyć studia. Garbacki wiedział, że speł­nienie trudne, tego warunku będzie Przyszły jeśli nie niemożliwe. teść może przecież wykryć jego prawdziwą sytua­cję na uczelni. Nie chciał do tego dopuścić. i YGMUNT Garbacki za­poznał ze swym pomys­łem, a może już raczej projektem usunięcia Gerharda, człowieka, do którego miał zaufanie — 26-letniego mecha­nika i kierowcę samochodowe­go jednego z warszawskich za­­źkładów, Mariana Romana Woj­tasika — "wspólnika innych przestępstw i przyjaciela. Ten przyjął projekt jak swój i teraz już dwa zbrodnicze u­­mysły zaczęły pracować nad jego realizacją. Trwało to dość długo, wspólnicy chcieli bo­wiem opracować bezbłędny plan działania. Zbrodnię do­skonałą. Myśleli o otruciu. Cyjanek w butelce z mlekiem. Odrzucili tę myśl. Podobnie jak inną - wrzucenie do szybu windy i przygniecenie dźwigiem. Od­stąpili także od zamiaru użycia broni palnej. Działanie na o­­twartej przestrzeni wydało się im zbyt ryzykowne, po do­świadczeniu z kasjerką Poli­techniki, która zdołała się im wyrwać. Pozostało mieszkanie i na­rzędzia, którymi można opero­wać bez hałasu. W dniu 20 sierpnia około go­dziny 9, do przebywającego samotnie w mieszkaniu Jana Gerharda (żona i córka wyje­chały) przyszedł Garbacki. W czasie krótkiej wymia­ny zdań w przedpoko­ju, do drzwi zadzwonił Wojtasik. Kiedy gospodarz o­­tworzył drzwi i wpuścił przy­bysza, rzekomo trzymającego w ręku znalezioną przed drzwiami legitymację studenc­ką Garbackiego i odwrócił się tyłem do tego ostatniego, o­­trzymał pierwszy cios łomem w tył głowy. Kiedy upadł, obaj wspólnicy, założywszy ręka­wiczki zaczęli dobijać swoją ofiarę. Kilka uderzeń łomem, ciosy sztyletem w plecy, du­szenie paskiem. Dziś jeszcze nie sposób odtworzyć pełnego przebiegu tego, co działo się w mieszkaniu Jana Gerharda; który z oskarżonych zadawał jakie i ile ciosów, ustali sąd. Po zorientowaniu się, że'go­spodarz nie żyje, mordercy przeszukali mieszkanie. Zna­leźli niewiele. Wartość zrabo­wanych przedmiotów nie sięg­nęła 10 tys. zł. Zabrali nato­miast teczkę z nieważnymi pa­pierami i wizytówki różnych ludzi, które miały następnie stanowić „legendy“, ułatwia­jące dalsze napady. w Po umyciu się i przebraniu ubrania zamordowanego, bandyci odjechali jego samo­chodem, który następnie pozo­stawili na parkingu przy jed­nej z ulic śródmieścia. 1 RGANA MSW ujawni­ły morderstwo w 9 go­dzin po jego dokonaniu, po zawiadomieniu ich przez dziennikarzy z redakcji „Fo­rum“, którą Jan Gerhard kie­rował i do której w tym dniu, mimo zapowiedzi, nie przy­szedł. W wieczornym dzienniku TV i w porannej prasie uka­zał się komunikat o zbrodni i apel o skontaktowanie się z or­ganami śledczymi osób, które w ostatnich dniach zetknęły się z zamordowanym. Na miejscu przestępstwa nie znaleziono wielu śladów, sprawcy mordu „pracowali“ w rękawiczkach. A przecież pewne ślady zostały odkryte — przy dzisiejszej technice śled­czej prawie niemożliwe jest dokonanie owego, tak popular­nego w literaturze kryminal­nej przestępstwa „doskonałe­go“. Jeszcze raz potwierdziła się prawda, że wykrycie sprawców to jednak w prze­ważającej ilości przypadków kwestia czasu. W tym wypadku czas był drogi. Zbrodnia, dokonana na osobie znanego człowieka — pi­sarza i publicysty, posła, zbul­wersowała opinię publiczną. Kierownictwo MSW urucho­miło wszelkie możliwe środki. Powołano grupę specjalistów, ZBIGNIEW LAKOMSKI (DOKOŃCZENIE NA STR. 4? P RZEMIANY dokonujące się w życiu publicznym w okresie pogrudniowym wytworzyły nową sytuację także w literaturze, w twórczości literackiej. Ostatni zjazd Związku Literatów Polskich w Łodzi dal nikły raczej wyraz opiniom i przemyśleniom odnoszącym się do samej literat ury, do jej treści, jej zadań i obo­wiązków wobec odbiorcy. Doniost ość tego zjazdu daje się określić trafniej w kategoriach organizacji życia związkowego, co z natury rzeczy mniej interesuje czytelnika. Dla tego czytelnika ważna jest przede wszystkim twórczość, a więc dzieło literackie, książka, tekst - one są rzeczywistym sprawdzianem ożywienia, rozwijania koncepcji, programów, form artystycznych. -W dyskusji zjazdowej nie podejmowano tego rodzaju za­gadnień. Być może — słusznie, w końcu myśl literacka nie ro­dzi się w myśl praw kalenda­rza imprez organizacyjnych, dojrzewa powoli — i jeśli ma być istotnie myślą wartościo­wą, nie należy jej przynaglać z prze ldnym pośpiechem. -Mi mo wszystko jednak uważniej­szego obserwatora bieżącego życia literackiego i czytelnika książki , współczesnej ogarniać zaczyna pewne zniecierpliwie­nie: ukazujące się pozycje wy­dawnicze nie dają powodu, aby mówić o nowych, głębszych, szerzej zakrojonych ambi­cjach naszych pisarzy, czego można byłoby przecież oczeki­wać. Nader skromne są treści wnoszone do dość leniwyrr nurtem biegnących dyskusji w czasopismach literackich, dc recenzji o nowych książkach. Można byłoby wskazać na pewne oczywiście momenty usprawiedliwienia tego rzeczy, przede wszystkim stanu zaś na rozwlekłość tzw cyklu pro­dukcyjnego książki. Teksty, które czytamy dzisiaj, napisa­ne zostały, jak dobrze wiemy na długo przed grudniem i za­początkowanymi przez gru: dzień przemianami, jako czy­telnicy żywimy się wciąż stra­wą dobrze odstałą i przestygłą. Czasopism jednak wyjaśnienie takie usprawiedliwić nie mo­że,. czasopisma z natury swego powołania reagować powinny żywo i szybko na inspiracje dnia bieżącego, stymulować krystalizację stanowisk arty­stycznych, budzić spory, dawać wyraz istniejącej przecież róż­norodności poglądów. Wymia­na opinii tego rodzaju jest bez porównania żywsza w in­nych dziedzinach życia pub­licznego, w dyskusjach nau­kowców, techników, organiza­torów gospodarki. W literatu­rze trwa stan przedłużającego się wyczekiwania. Najciekawsze publikacje o­­statnich miesięcy — to teksty wybitnych pisarzy o sprawach sprzed lat piętnastu, trzydzie­stu i pięćdziesięciu, teksty z całą pewnością pożądane, a nawet oczekiwane od dawna, zachowujące jednak swą war­tość z historycznego punktu widzenia, nie stanowiące nato­miast pożywki dla przemyśleń spraw dzisiejszych i jutrzej­szych. Dla przemyśleń spraw dzi­siejszych... Sam należę do gor­liwych czytelników książek hi­storycznych różnego rodzaju i nieraz dawałem wyraz swoim gustom w tej mierze. Treści bardzo nawet odległej w czasie historii objawić mogą najroz­maitsze pokrewieństwa i ana­logie z naszymi dzisiejszymi doświadczeniami i obdarzeni odpowiednim talentem pisarze umieją czasem ukazać pokre­wieństwa te w sposób bardzo wyrazisty. Nie ulega jednak wątpliwości, że ideowo-arty­styczne zadania literatury dają się dyskutować, określić, oce­nić — tylko poprzez jej treści współczesne. Poprzez to właś­nie, jak ona widzi i rozumie współczesność, co w niej uzna­je za ważne, co w niej — by tak rzec — przeżywa. Temat współczesny jest naj­istotniejszym sprawdzianem jej obecności w życiu ducho­wym społeczeństwa, to jest o­­czywistość zasługująca na przypomnienie teraz właśnie bardziej niż kiedykolwiek. Bez nie ustających prób w tym względzie, bez głębszych ambi-cj] i szerszych możliwości — literatura grzęznąć musi nie­uchronnie w akademizmie, za­mykać się w granicach jało­wych eksperymentów, szukać olśnień w egzotyce środowisk izolowanych, będzie uczona albo zawzięcie nowatorska i martwa.. Przyznajmy pisarzom, co im należy: problematyka współ­czesna była przez kilka lat traktowana w szczególny spo­sób. Wydawnictwa dawały wiele miejsca w swych pla­nach dla książek tego rodzaju, na różne sposoby, m. in. przez konkursy literackie, zachęcały pisarzy do podejmowania te­matów współczesnych. A rów­nocześnie objawiały daleko, zbyt daleko idącą ostrożność przy akceptacji takich książek. Przedłużały się debaty nad ni­mi, mnożyły zastrzeżenia i żą­dania poprawek. Każdy ambit­niej pomyślany utwór, dający obraz współczesności, stawał się swego rodzaju kłopotem wydawcy ł autora. Zachętom i stypendiom towarzyszyła drugiej strony surowość ocen, z granicząca z podejrzliwością. Tak się rodziła niechęć pi­sarzy do pracy nad problema­mi dnia dzisiejszego. Niechęć uzasadniona różnymi doświad­czeniami, długim oczekiwa­niem na druk, wymaganiami poprawek, naruszających inte­gralność wizji artystycznej. W rezultacie, ukazujące się książ­ki o sprawach współczesnych dawały tylko cząstkowy obraz naszego czasu, omijały jego konflikty, zamazywały drama­ty. Dzisiaj pisze się o „nija­­kości“ tych książek. Nijakości popieranej rzekomo przez kry­tykę. To nie jest prawda, że kry­tyka popierała nijakość. Kry­tyka pamiętająca o obowiąz­kach ideowo-artystycznych li­teratury popierała te ambicje, które służyły rozwojowi pro­blematyki współczesnej. Wy­różniała te książki innymi, zwracała na pomiędzy nie u­­wagę czytelników, wierząc, że zasługują one na wyróżnienie nawet wówczas, kiedy zdra­dzają swoje artystyczne niedo­statki i ułomności. Nie o bu­dowanie hierarchii chodziło tutaj, tylko osiągnięć o pod­kreślenie znaczenia tego właś­nie kierunku zainteresowań. W jakiej mierze zwięk­szyły się dzisiaj szanse uprawiania tematyki współczesnej? Nie ulega wąt­pliwości, że odpowiedź na po­dobne pytanie nie może ogra­niczać się do wspomnianej wyżej kwestii ostrożności wy­dawców. Granice tej ostroż­ności nie ustalają się w spo­sób mechaniczny, zależą one w ogromnej mierze od tego, co nazywamy klimatem życia kul­turalnego, od możliwości kon­frontowania opinii kierow­nictwa politycznego z przemy­śleniami i nastrojami pisarzy, od wzajemnie żywionych in­tencji, od stopnia współudzia­łu pisarza w dążeniach zbioro­wych budującego socjalizm społeczeństwa, od jego poczu­cia współodpowiedzialności za ten proces. Mandat ideowego powołania daje pisarzowi jego troska o stan duchowy jego zbiorowości. Ta troska nie jest jednak jego wyłączną włas­nością. w tym względzie jest pisarz współuczestnikiem dą­żeń ogólnych, dzieli tę troskę razem z innymi i tym silniej, tym dobitniej, może jej dawać wyraz, im trafniej i głębiej wyczuwa cele, do których dą­ży zbiorowość. Sankcję śmiałości i bezkom­­promisowości pisarza stwarza właśnie klimat powszechnej pracowitości i gospodarności, powszechnego przeświadczenia o słuszności obranej drogi, przeświadczenia o tym, że kon­flikty i dramaty naszego' życia nie są niebezpiecznym zagro­żeniem dla tych celów, są na­tomiast nieuniknioną, natural­ną — by tak rzec — konsek­wencją zbiorowych zamierzeń. Mówiąc w pewnym uproszcze­niu: pisarz tym ambitniej po­dejmować może problemy współczesne, tym ostrzej ry­sować rzeczywistość, im bar­dziej jego przyszły czytelnik staje się świadomym obywate­lem i współgospodarzem dobra ogólnego. Dlatego właśnie ogólny kli­mat życia społecznego ma tak istotne znaczenie dla rozwoju samej literatury. Dobra, ambit, na literatura urodzić się może tylko w atmosferze społeczne­go pobudzenia, w atmosferze gospodarności i nadziei, w at-mosferae ogólnego przekona­nia, że zamierzone cele ludzie potrafią i są w stanie zrealizo­wać. Tak było już nieraz w historii, w tej atmosferze rodzi­ła się wielka literatura rene­sansu, te nastroje inspirowały reformatorską literaturę Oświe. cenią, by sięgnąć do przykła­dów szczególnie wymownych Przykłady dalekie — powie sceptyk. Zapewne. Przy wszy­stkich jednak różnicach może­my odszukać i podobieństwa Klimat gospodarności i wza­jemnego zaufania nie wytwa­rza się z dnia na dzień, ani nawet z roku na rok, jest to sprawa wytrwałości, pewnego uporu, pewnego w końcu wy­siłku wewnętrznego. Demo­kracja nie na tym polega, że się przychodzi do gotowego, że się siada przy zastawionym już stole. Klimat, o jakim tu mowa, trzeba wypracować w tej samej mierze, w jakiej wy­pracowuje się wszystkie inne dobra ogólne. Ustawy i dekre­ty mogą stworzyć tylko pod­stawy, ogólne ramy dla dzia­łań zbiorowych, rzeczywiste powodzenie zamierzonych pro­cesów zależy od praktycznego postępowania ludzi. IZY literatura potrafi ,stać się żywą wyrazi­­cielką tych przemian i związanych z nimi nieuchron­nie konfliktów różnego rodza­ju? Czy będzie w stanie prze­zwyciężyć ten stan wyczekiwa­nia, ostrożności, specyficznej bezradności wreszcie? Czy zdolna będzie podjąć tematy­kę współczesną! Istnieje uzasadnione przeko­nanie, że jesteśmy świadkami rozpoczynania się nowej fazy w jej powojennych dziejach, że inaczej kształtować się bę­dzie i kształtować się może jej udział, jej obecność w ży­ciu duchowym społeczeństwa. Czytelnik zdaje się czekać na jej głos i jej światłą myśl, na nowe, z nowej inspiracji uro­dzone książki. Wiele zależy od mądrej polityki Ale istota rzeczy kulturalnej. kryje się gdzie indziej: sam pisarz wy­pracować sobie musi odpowia­dające interesom zbiorowym i trwale zarazem imponderalńiia swego zawodu. Potrzebny bę­dzie czytelnikowi wtedy, kie­dy zdoła wyrazić jego nadzie­je, jego rozterki, jego w koń­cu historyczny los. Wokół tematyki współczesnej WŁODZIMIERZ MACIĄG

Next