Zycie Warszawy, marzec 1970 (XXVII/51-76)
1970-03-28 / nr. 74-75
?YCIE WARSZAWY fot 74/78 Ż8 - 29 - 30 MARCA 1970 R._________ (W)_________ MŁODOŚĆ I SPOŁECZEŃSTWO JÓZEF CHAŁASIŃSKI „ Dośćl My młodzi teraz zabieramy gios i przywracamy normalny stosunek, żądając rachunku od tych, co śmią występować w roli naszych oskarżycieli lub sędziów [...J Oni to uporczywie i systematycznie hodowali gnuśność myśli naszej publiczności, oni to doprowadzili do tego, że publiczność ta przestała wierzyć, aby wszystko, co wielkie, poważne, głębokie mogło być czemś Innem, niż frazesem lub pozą (...) My młodzi, jesteśmy wielkim pragnieniem duehowem, ale czem jesteście wy, co nam brak wiary zarzucać chcecie? f...| Wyście to stworzyli warunki, w których nam tchu nie staje, wyście to sprawili, te społeczeństwo nasze jest odgrodzone od europejskiego kulturalnego życia parkanem, poprzez który przedostają się do nas tylko oddzielne gałązki tego wspaniałego duchowego lasu, który tam dumnie wyrasta i żyje, wyście to sprawili, że do znajomości kultury zachodniej dochodzimy jedynie, odkrywając na każdym kroku oddawna odkryte Ameryki, że znajomimy się z nią dorywczo i przypadkowo. I wy śmiecie opowiadać bajeczki o naszern kulturalnem przodownictwie pośród ludów słowian»kich (...) My młodzi nie jesteśmy czczem l jalowera NIE, przeciwnie tkwi w nas zapowiedź jakiegoś wielkiego 1 twórczego TAK; szczerość bezwzględna, głębokie życie duchowe, uduchowienie wszystkich stosunków społecznych, pogłębienie sztuki i uczynienie jej prawdziwie ludzką — oto nasze hasła; wstąpmy z niemi w życie, a ono rozwinie je i pogłębi. Miejmy odwagę wszakże w nie wstąpić.’* P rzytoczona wypowiedź nie jest dzisiejsza. Jest to fragment artykułu pt. My młodzi pióra Stanisława Brzozowskiego. Miejsce publikacji: Głos - tygodnik naukowo-literacki, społeczny i polityczny — jak mówi podtytuł — data 30 listopada 1902 r. Stanisław Brzozowski miał wówczas 23 lata. Parę lat wcześniej inny autor, o wiele starszy od Brzozowskiego, Joseph Conrad, na łamach angielskiego „Blackwoods Magazine” 1898 r.) publikował (wrzesień nowelę Młodość. Tematu do tej opowieści o przygodach na statku „Judea”, dostarczył Conradowi rzeczywisty rejs statku „Palestyna” z ładunkiem węgla z Newcastle do Bangkoku we wrześniu 1881 r. Rejs zakończył się spłonięciem statku pomiędzy Jawą a Sumatrą. Na statku tym Conrad był drugim oficerem. W opowieści tej przedstawił Conrad własne przygody i przeżycia najpierw na płonącym statku, a następnie na łodzi ratur’-owej wraz z dwoma Innymi pasażerami. W takich okolicznościach na tej ratunkowej łodzi przypadło Conradowi przeżyć swoje pierwsze samodzielne dowództwo. Miał wtedy 23 lata. Posłuchajmy tej opowieści, „gagle zostały zerwane, statek leżał na boku pod płócienna zasłoną od wiatru, ocean przelewał się przez niego |...| A we mnie tkwiła gdzieś myśl: no, no! To ci dopiero morowa awantura — j3k w .jakiej książce — a ja jadę po raz pierwszy jako drugi oficer i mam dopiero dwadzieścia at i oto wytrzymuje wrszystko .ównie dobrze jak każdy z tych ludzi, i podnoszę moich chłopców na duchu. Cieszyłem się. Nie byłbym sję wyrzekł swych przeżyć za nic w święcie. Miałem chwilę radosnego uniesienia. Gdy stary, ogołocony statek przechylał się ociężale, wznosząc konchę rufy wysoko w powietrze, zdawało mi się, że rzuca ku bezlitosnym chmurom, jak apel, jak wyzwanie, jak okrzyk, słowa wypisane na rufie: JUDEA. I.ondyn. Czyń lub giń. — O młodości! O młoda sito, o młoda wiaro, o młoda wyobraźni! JUDEA to nie był dla mnie stary gruchot wiozący przez świat za opłatą ładunek węgla, by! to d!a mnie wysiłek, próba, probierz życia. Myślę o niej z upodobaniem, z miłością, z żalem — jak się myśli o kimś zmarłym, kogo się Kochało. Nie zapomnę jej nigdy...” Statek tonie. Conrad przeszedł do małej łodzi. „ Rozkazano mi — czytamy — trzymać się blisko szalupy aby w razie niepogody mogła nas zabrać i wiecie, co pomyślaem? Pomyślałem, że odłączę się od kompanii możliwie najprędzej. Chciałem zachować swoje pierwsze dowództwo wyłącznie dla siebie. Nie śniło mi się żeglować z całym oddziałem, jeśli mi się nadarzy sposobność do samodzielnej przeprawy. Wyląduję sam. Pobiję inne łodzie. Młodości! Wszystko to była młodość! Niemądra, czarowna, wspaniała młodość (...) Patrzyłem na palący sie okręt (...) Następnego dnia siedziałem sterując swoją łupinką — pierwszym swoim dowództwem — a naokoło mnie było tyko niebo i woda (...) Nie potrzebuje wam mówić, co to jest poniewieranie się po morzu w otwartej łodzi (...) Nie miałem przedtem pojęcia, jak dzielnym jestem człowiekiem. Pamiętam zapadnięte twarze, zgnębione postawy moich łudzi, pamiętam swoją młodość i uczucie, które już nigdy nie wróci — uczucie, że będę trwał wiecznie, że przetrwam morze, ziemię i wszystkich ludzi: złudne uczucie, które wabi nas do radości, do niebezpieczeństw'. do miłości, do próżnych wysiłków — do śmierci; tryumfalne poczuccie siły — gorączkę życia w garstce prochu, a w' sercu żar, który z każdym rokiem słabnie, ochładza się, zmniejsza, gaśnie — i zamiera za wcześnie, za wcześnie, za wcześnie — przed wygaśnięciem źvcia’\ N owelę Młodość niewiele czasu dzieli od powieści Conrada Lord Jim. Powieść Lord Jim zaczął Conrad pisać w 1898 r., drukowana była w odcinkach w „Blackwoods Magazine” od października 1899 r. do listo-pada 1900 r. O Lordzie Jimie pisze Conrad w przedmowie że główną ideą Lorda Jima jest „dotkliwa świadomość utraconego honoru”. Przypominam tutaj tę ideę Lorda Jima, gdyż myślę, że nie tylko w czasie Lord Jim i Młodość są sobie bliskie Bliskie są również w podstawowym temacie który jest wspólny obu tym utworom Conrada. Ten temat to problem samookreslema się jednostki w kategoriach ludzkiej godności, w kategoriach • honoru. Młodość Conrada to utwór x końca ub. stulecia. Do piśmiennictwa jako temat poetyckiej twórczości m ł od o ś ć weszła o wiele wcześniej. Oda do młodości Mickiewicza święci swój jubileusz 150 lat. Ten hymn młodości napisany w 1820 r., gdy Mickiewicz miał 21 lat, zasługuje na uwagę nie tylko przez miejsce w twórczości poetyek1 j naszego wieszcza. To również kapitalny przejaw i dokument epoki — epoki romantyzmu. romantyzm jest tym Właśnie okresem w literaturze i w ogóle w kulturze, zarówno naszego kraju, jak i innych krajów europejskich, który opiewał młodość jako twórczą siłę dziejów narodu i ludzkości. Z romantyzmem do kultury narodowej weszła młodość jako wielka wartość narodowa i ogólnoludzka. „Apoteoza, uwieibienie młodości: trudno sobie wyobrazić podobne idee u klasyków. którzy już za młodu byli starzy” — pisał St. Dobrzycki w studium o Odzie do młodości („Pamiętnik Literacki” 1903 r.) Ta wypowiedź prof. Dobrzyckiego zwraca uwagę na ten wkład romantyzmu, który na ogół jest niedostrzegalny i niedoceniany. Dlaczego? Ponieważ młodość jako ludzka wartość i twórcza siła, wprowadzona do kultury piśmienniczej, została z czasem przez społeczeństwo tak szeroko i jednomyślnie zaakceptowana, jak gdyby nigdy nie była innowacją, ale mądrością zawsze od wieków uznawaną. Kto z dzisiejszych czytelników Ody do młodości uważa ten utwór za rewolucyjny? A jednak był on jak najbardziej rewolucyjny w stosunku do epoki klasycyzmu. dla której taki hymn o młodości był czymś zasadniczo obcym, był po prostu herezją. Ideologia młodości szła w narze z ideą autonomicznej osobowości; nie oznaczało to jednak izolacji od zbiorowości ludzkiej, od narodu. Przeciwnie. w tej ideologii zawierała się idea narodu jako wspólnoty społeczno-kulturowej z autonomiczną osobowością jako najwyższym ideałem. Taka ideologia przyświecała filomatom t filaretom. W ich przyjacielskim kręgu zrodziła się Oda do młodości Mickiewicza. Apoteoza młodości, zamiast kultu starych. Czy ta rewolucja dokonała się ni stąd, ni zowąd, sama z siebie? Bynajmniej. Był to pewien aspekt formowania się nowoczesnego narodu. Nie przypadkowo ta apoteoza młodości przypada na okres rewolucji burżuazyinej, na okres rozpadu społeczeństwa feudalnego, społeczeństwa o silnych więzach rodowych, na okres szerzeni® się ideologii wolności i indywidualizmu. W tych właśnie warunkach młodość wyzwalała się z więzów tradycjonalizmu i w nowym charakterze autonomicznego czynnika kultury narodowej wchodziła do struktury formującego się nowoczesnego narodu. Tak było nie tylko w naszych dziejach. Wiele informacji na ten temat przynosi książka Marii Wawrykowej pt. Ruch studencki w Niemczech 1S15 — 1825. (PWN 1969). Fichtego Mowy do narodu niemieckiego były, jak pisze Wawrykowa, „niemal że ewangelią i abecadłem młodzieży niemieckiej”. Przypomnijmy, że Mowy te powstały w łatach 1807—8, w czasie, gdy Prusy były pod okupacją wojsk Nauoleona. O okresie (1815—1825) objętym przez tę książkę czytamy: „Rozwój związków studenckich był ściśle uzależniony od sytuacji politycznej w okresie wojen napoleońskich i po ich zakończeniu". Zapoczątkowany 1 listopada 1814 r. w Halle związek studentów Teutonia określał swój cel jako „wychowanie obywateli jednej niemieckiej ojczyzny” a za swoje hasło przyjął zawołanie z okresu wojny: „Freiheit, Ehre, Vaterland” („Wolność, Honor, Ojczyzna”). Zrealizowało się zjednoczenie Niemiec, ale społeczeństwo, jakie powstało dalekie było od ideałów romantyzmu. Znamienne były pod tym względem ruchy młodzieży niemieckiej w przededniu I wojny światowej. „Wandervogel” — ruch wędrowników — ruch protestu przeciwko społeczeństwu zakłamania, ruch ucieczki na łono przyrody od bezdusznego rozdarcia jednostki w społeczeństwie kapitalistycznym. Tak widzi tamto młode pokolenie Niemców austriacki pisarz Ernst Fischer (w książce pt. Młode pokolenie Zachodu, Warszawa, 1963). A notem — „narodowy socjalizm” z Hitlerem na czele. róćmy do zasadniczego toku rozważań. Wyraża się on w poglądzie, te już od romantyzmu zaczęła sie ewolucja w kierunku uczynienia z młodości samoistnej autonomicznej wartości Młodość stała się synonimem pełni samodzielności, maksymalnej fizycznej i duchowej możliwości wykorzystania samodzielności. Z tym wiąże się jej ambicja maksymalnej kompetencji, najwyższych kwalifikacji zawodowych. Generalne zjawisko, z którym mamy coraz wyraźniej do czynienia, to młodość jako wartość coraz bardziej dominująca w społeczeństwie nowoczesnym. Społeczeństwo stawało się młode w konsekwencji ewolucji od tradycjonalizmu do postępu, od. stabilności—do zmienności,—od mądrości opartej na tradycji ustnej do autorytetu opartego na wiedzy naukowej. Dostatecznie młody musi być umysł, aby nadążał za postępem w nauce i technice. Młodość staje się podstawowym modelem życia. Mędrzec wspierający swą mądrość o stare księgi ustąpił miejsca specjaliście wykształconemu w określonym zawodzie, modelowi człowieka, który, wbrew swojemu zaawansowanemu wiekowi, zachowuje swoją młodość nie zaniedbuje sportu zarówi no w sensie fizycznym, jak i umysłowym. 150 lat minęło od Ody do młodości Mickiewicza. Wiele pokoleń przeminęło. Każde przeżywało swoją młodość. Jest jednak pewien rys wspólny biografiom przemijających pokoleń. Ten rys to wrastanie młodości w naród, w różny sposób w różnych środowiskach, ale głównie przez przyjaźń z książką. Sięgnijmy do pamiętnika młodej kobiety ze wsi odległej o 12 kilometrów od stacji kolejowej. W pamiętniku wspomina swoje dzieciństwo, gdy miała 9 lat. Czytamy: Przypominam sobie dhigie ■wieczory zimowe u boku ojca (matkę straciłam w drugim roku żvcia), który zasłoniwszy szczelnie okna I zamknąwszy drzwi, czytał nam PANA TADEUSZA, K-'7VZAKOW, WIERNA RZEKĘ i inne utwory polskich klasyków. uratowane t płonącego stos u. Był wtedv rok 1944. a Ja miałam 9 lat. Chwilami zastanawiam sie nad moim ojcem. Był prostym robotnikiem, nie rozumiał wielu rzeczy, ot chociażby tego, że dzieci chętnie czytają bajki. Pamiętam, jak zabiera? mi z rak BUNT ZABAWEK. Mówił: Dzieci, którym Niemcy kracza nad głowami Jak wrony, nie mogą czytać bajek, 1 głośna czytał, a właściwie z pamięci recytował Inwokację z PANA TADEUSZA Jub REDUTĘ ORDONA. Tak. ojcu mojemu zawdzięczam wiele.” Nie we wszystkich pamiętnikach ten rys wrastania młodości w naród występuje w sposób tak bezpośredni. W wielu biografiach na czoło wysuwa się powiązanie okresu młodości ze zdobywaniem zawodu — i w takich przypadkach jednak nie brak aspektu narodowego. Zawód samodzielność w zawodzie — to również droga do osobowego samookreślenia się w ramach kultury narodowej. W związku z zasadniczą zmianą roli, jaką młodość odgrywa w strukturze nowoczesnego społeczeństwa, nie odpowiada rzeczywistości pogląd, według którego istotnym rysem tego społeczeństwa jest nurtujący go konflikt młodych i starych. Dla nowoczesnego społeczeństwa nie jest znamienny konflikt pomiędzy młodymi a starymi, ale konflikt pomiędzy aspiracjami młodości, a odhumanizowaną, utechnicznioną strukturą nowoczesnego społeczeństwa, o stosunkach bezosobowych, anonimowych, społeczeństwa w którym, w związku z postępami mechanizacji i automatyzacji pracy, coraz mniej miejsca na aktywność, zawierającą w sobie sens moralny i przynoszącą jednostce moralną satysfakcję. W „ ■'> StT. ^ O PISANIE PEKINU ANNO DOMINI 1970 KAZIMIERZ DZIEWANOWSKI C zy pchla może opisać słonia? Czy można, po Jedenastodniowym pobycie w Pekinie, będącym przystankiem w drodze do Wietnamu, kusić się o opisanie tego miasta? Czy w ogóle można dzisiaj opisać to miasto, skoro niemal niczego o nim nie wiemy, ani dokąd zmierza, ani czego chce, ani co się w nim w tej chwili dzieje? To świat tak inny, tak zamknięty, że słusznie ktoś napisał, iż więcej dziś wiemy o Księżycu niż o kraju, w którym żyje co czwarty obywatel świata. W roku 1970 sytuacja jest prawie taka, jaką była w trzynastym wieku, gdy Chiny opisywał Marco Polo. dni Jest w Pekinie do naszych most, zwany Mostem TU OPOWIADA SIĘ OGÓLNIE O MIEŚCIE ORAZ C PRACACH W NIM PROWASDZONYCH zaro-niebieski świt. Pijany od snu tłum ludzi w granatowych „maotsetungówkach” pedałuje na rowerach do pracy. Dziesiątki i setki tysięcy rowerów. Wielu ludzi ma na twarzy białe maski z gazy, przeciw zimnu, kurzowi wznoszonemu przez pustynny wiatr i mikrobom. Sunące szeregi rowerzystów w białych maskach robią niesamowite głośników wrażenie. Świt. Z poczynają płynąć pieśni, które odtąd rozbrzmiewać będą aż do późnego wieczora. „Słońce wstaje na eserwonym wschodzie Marco Polo. Myślę, i* to nie jedyna rzecz, jaka nam pozostała po Wenecjaninie, również ciekawość świata. Ta ciekawość świata, wspólna reporterowi i czytelnikom, każe na przekór wszystkiemu podjąć próbę opisania najdziwniejszego miasta na święcie, w którym dzieją się rzeczy niepokojące i zupełnie nieraz niezrozumiałe. Opisania tą samą metodą, jaką stosował największy na śmiecie reporter — wenecki podróżnik. Wędrując po dzisiejszym Pekinie, dzisiejszy dziennikarz tak samo nie może oprzeć się zdumieniu, jak nie mógł mu się oprzeć przed siedmiuset laty Marco. 1 podobnie jak on, musi poprzestać na zrelacjonowaniu tego tylko, co widział. W Chlnae'i okamie ity Mao Tse-tung. On feroazety się « dobro ludu (hu erh hai ya) Ob Jul wielkim zbawicielem ludu” Na ulicach, prócz rowerzystów, pojawiają się maszerując« kolumny wojska, spotyka się je potem przez cały dzień. A kiedy rzesze rowerzystów dotrą już do miejsc pracy, na ulicach pojawiają się kolumny urzędników i robotników, poruszające się biegiem, czwórkami w takt gwizdków i głośnych komend. To objaw szkolenia wojskowego, które obejmuje wszystkich, prowadzonego rano, a także w porze obiadowej, odbywającego się nieraz i w nocy na terenie parków miejskich, skwerów i placów. Ćwiczące kolumny dzieci widać przed wszystkimi szkołami podstawowymi. Ale to nie wszystko. Najmocniejszym, najbardziej widocznym akcentem, przybysz zauważyć musi który od samego początku — jest budowa schronów. Schrony budowane są wszędzie: w całym mieście, w każdym domu, w każdej fabryce, sklepach, restauracjach, dow mach towarowych, nawet w najmniejszych i najnędzniejszych domkach. Odbywa się to w ten sposób, że z wnętrza domów, z podwórzy, lub izb mieszkańcy wynoszą ziemię w koszykach i wysypują na chodnik. Poszczególne sklepy, lub restauracje zamykane są na kilka dni i wtedy widać ich personel — ekspedientów, lub kucharzy — jak pracowicie wynoszą ziemię i wysypują na rosnące wciąż na chodnikach wały. W nocy przyjeżdżają ciężarówki 1 wywożą ziemię głównych ulic. Na bocznych i nikt jej nie sprząta i w niektórych uliczkach chodzi się już niemal na wysokości pierwszego piętra. W rezultacie całe miasto wygląda jak zrujnowane. Widziałem skwer, na którym przed paru laty posadzono drzewa. Dziś ze zwałów ziemi sterczą już tylko ich czubki. Setld tysięcy, • może miliony zużytych cegieł. Wiele milionów godzin ludzkiej pracy. Tysiące ton cementu, albowiem wiele schronów Jest krytych blokami betonu. Podobno przy niektórych używa »ię nawet stali Ogromne zużycie materiału, którego Chtnoi? tak bardzo potrzeba. Pracy nik liczę, albowiem nikt jej tutaj nie rachuje. I po co to wszystkof Zważywszy, że nikt tej budowy Dokończenie na stronieL . W prowadzenie Rozdajal I rot. ca* RW SPISIE LALEK I PAMIATEK WŁADYSŁAW KOPALIŃSKI obert i Tomek, dzieci moich nowoświeckich przyjaciół, bawią się tak samo jak wszyscy mali chłopcy. Dopuszczono mnie właśnie do zabawy w chowanego. Dopiero po pewnym czasie jednak zrozumiałem , że jestem uczestnikiem gry o szczególnych prawidłach. . zabawy drugiego stopnia. Rozgrywała się ona w małym pokoju i jeszcze mniejszym przedpokoju. Schować się można było tylko w jednym miejscu: za firanką pyzy oknie. Sprawa pozbawiona więc była od razu elementu niespodzianki. Warunki mieszkaniowe zmuszały obie strony, chowającą sie i szukającą, do udawania obu tych czynności. Okazało się, że chłopcy, nawykli do tej sytuacji. uważają taką właśnie grę w chowanego\za właściwą, normalną zabawę, a przedsiębrane przeze mnie próby chowania się naprawdę (np. .w kuchni) przyjmowali z niesmakiem, jako niegodne sportowców. Justyna Agnieszka, córeczka innej znów zaprzyjaźnionej ze mną pary, z niesłychanym zapałem baw! się lalkami. Kiedy przyglądam się temu, dochodzę przecież do wniosku, że nie jest to zabawa (w moim przynajmniej pojęciu) normalna. Lalki także nie są normalne, tylko amerykańskie, a przedstawiają wysmuklę zbudowane, dorosłe panie, wyposażone ponadto w niezgorszy asortyment strojów, bielizny i innych akcesoriów (będący jednak tylko cząstką właściwego, gdyż chytry fabrykant produ-kuje tyle kosztownych dodatków do taniej w gruncie rzeczy lalki, że mógłby nawet zamożnych rodziców puścić z torbami). W zachowaniu się Justyny Agnieszki nie dostrzegłem objawów czułości w stosunku do tych długonogich elegantek. Zabawa polegała na praniu, prasowaniu, segregowaniu i wymianie różnych elementów ubioru. Był to salon mód, a nie pokój dziecinny, konkurs modelek, a nie pochylanie się nad kołyską. Ostatni cios mojej staromodnej naiwności zadała Justyna pokazując mi z zimną krwią, w jaki sposób ściąga się lalkom głowy z karku dla wykonania dowolnych zestawów z innymi korpusami. Kto wie. czy Wkrótce nie tylko gałgankowe lalki, ale nawet zadatki uczuć macierzyńskich u małych dziewczynek nie ulegną ostatecznej likwidacji? yłem na „Gościnnym występie” sympatycznego i zabawnego zespołu STS. Mimo że są to amatorzy i że kunszt mówienia nie stoi dziś nazbyt wysoko nawet u aktorów zawodowych (z licznymi wyjątkami oczywiście), wydaje mi się przecież, że jest pewną lekkomyślnością (nie pozbawioną swoistego wdzięku) mówienie i śpiewanie przed płacącą publicznością bez pewnego choćby przygotowania swojej dykcji do tego celu. Niestety, nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że słuch ludzki nie jest nai*zędziem doskonałym i nie daje sobie bynajmniej w sposób idealny rady z zadaniami, jakie nakłada na niego mowa. Nawet gdy siedzimy z osobą mówiącą przy tym samym stole i .rozumiemy ją w pełni, nie znaczy to wcale, że słyszymy wszystkie dźwięki i szmery, z których &ię jej mowa składa. Zawsze sporą część uzupełniamy sami. Orientując się ogólnie w temacie, czerpiemy w czasie słuchania obficie z własnej znajomości przedmiotu i okoliczności, i domyślamy się jakich słów mógł mówiący w danej sytuacji użyć. Pracę słuchu wspieramy pracą umysłu, nie zawsze zdając sobie z tego sprawę. Chociaż nasze sale teatralne buduje sie według pewnych zasad akustyki, to przecież aktorów czy piosenkarzy nie korzystających z elektronicznych nagłośnień, a rozporządzających taką tylko dykcją, jaka wystarcza na użytek domowy, publiczność rozumie jedynie z wielkim trudem, wkładając w czynność słuchania tyle wysiłku umysłowego, że niewiele miejsca pozostaje na zabawę. Stąd często biorą się objawy niepojętej wprost apatycznośoi widowni w momentach zasługujących na lepszy los. Cóż, kiedy wówczas właśnie słuchacze z trudem dociekają sensu tego, co przed chwilą obiło im się o uszy. I, co gorsza, wcale o tym nie wiedzą. Ileż razy jeszcze trzeba będzie tłumaczyć, że posiadanie pewnego minimum umiejętności zawodowych z zakresu dykcji nie odbiera nikomu pozycji amatora? Ł Jiedawno dopiero, po pa-S| cotygodniowej nieobecności w Warszawie, zobaczyłem pierwszy raz sklep na Krakowskim Przedmieściu 83, opatrzony szyldem z napisem „Lalka”, Figurka przedstawiająca damę w stroju sprzed stu lat, staroświeckie lampy j draperie stiukowe na ścianach uświadomiły mi dopiero, że spełnienie marzeń ma to być „lalkolo- gów” o odbudowie sklepu Wokulskiego, Dziwnie jednak urzeczywistniono ich sny! Przypomina mi to trochę starą anegdotę o gospodyni, która tyle słyszała o faworkach że chciała je raz wreszcie zrobić. Wzięła jednak zamiast mąki pszennej kartoflaną, zamiast śmietany mleko, zamiast jaj dynię, zamiast tłuszczu wodę, a potem dziwiła się: „Co ludzie widzą w tym chruście!?”. Również sklep Wokulskiego umieszczono akurat na przeciwnym końcu Krakowskiego Przedmieścia. Miał się on bowiem znajdować, według świetnego wywodu Stefana Godlewskiego, pod numerem 7 (a stary sklep ,.J. Mincel i S. Wokulski” pod nr 9). Ale jedvnym po nim śladem jest dziś obdrapany napis na szybie nad wejściem do księgarni: „Główna księgarnia naukowa fm. Bolesława Prusa”. Obie tablice pamiątkowe wmurowane w marcu 1937 r., jedna upamiętniająca mieszkanie Wokulskiego pod nr 4 i druga —• Ignacego Rzeckiego, w oficynie pod nr 7, przepadły bez śladu, choć ■ tablica Rzeckiego nie zginęła na wojnie, ale została usunięta l przejęta przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, a jeszcze w r. 1954 poniewierała się bez opieki na dziedzińcu ASP. Sądziłbym, że odtworzenie tych obu tablic ściśle według pomysłu Godlewskiego byłoby pięknym, a przy tym niedrogim uzupełnieniem odbudowy stolicy. Spoglądam na szyld z osobliwą nazwą sklepu: „Lalka” i na figurkę panny Izabeli w witrynie, mającą tę nazwę wyjaśniać. A wszakże tytuł powieści Prusa odnosi się nie do panny Łęckiej, tylko do lalki Helusi Stawskiej. Powinna więc to być normalna lalka-dzieeko, szatynka ?. prawdziwymi włosami. Ale to byłoby za proste! Dlaczego jednak nazwa sklepu nie brzmi „S. ’Wokulski”? To mogę już prędzej zrozumieć,- skoro sklep Wokulskiego u Prusa obejmował pięć ogromnych salonów, przy czvm w pierwszym bvły perkale, kretony, jedwabie i aksamity, w drugim prócz nich jeszcze kapelusze, kołnierzyki. krawaty, parasolki, w trzecim brązy.! majoliki, kryształy, kość słoni owa. w następnym zabawki i wyroby z drzewa i metali, a w ostatnim towary z gumy i skóry. A co mieści się w „Lalce”? Normalny kram pamiątkarski. Takie jak wszędzie drewniane pudełka i talerze, laleczki ludowe, szklano-metalowa biżuteria, makatki i reszta asortymentu drobnicowej „Desy”. Ba, nie ma tam nawet szarmanckich subiektów zginających się w ukłonach i zgadujących w lot życzenia klienteli. Więc może istotnie „Lalka” jest nazwą odpowiedniejszą. „ , N a koniec, aby raz Jeszcze powrócić do tablic pamiątkowych, jest ich na Krakowskim Przedmieściu sporo, jak choćby zaraz obok „Lalki”, pod nr 81: „W tym domu mieszkał w latach 1858-60 Stanisław Moniuszko, twórca opery narodowej”, czy pod nr 67, gdzie mieszkał Tadeusz Sygietyóski, pod nr 41, gdzie cech rzemiosł włókienniczych wystawił tablicę Reymontowi, pod 56, w Dziekance. gdzie mieszkał Józef Elsner, pod !9 tablica upamiętniająca Wojciecha Żywnego, czy pod 66, gdzie w laboratorium pracowała młoda Maria, Skłodowska. Wystylizowano je wszystkie polszczyzną nie budzącą najmniejszych wątpliwości, w czym nic ma nic dziwnego, jako że słowa ryte w kamieniu czy w metalu i wystawiane na widok publiczny, dobierać trzeba z większą niż zwykle starannością. Jeden jest tylko na tej ulicy wyjątek od tej reguły, mianowicie tablica pamiątkowa wmurowana w ścianę Domu Literatury, głosząca, że Zofia Nałkowska „żyła i pracowała”, w tym domu. Otóż po polsku nie „żyje” się w domu. ale „mieszka”. Że też musiało to hafie okurat na Nąłkow-ką. która nierzadko i po S'edem razy przerabiała naoisane zdanie, nim zdołało zadowolić jei wymagania! Jak powiada przysłowie: czego w czas nie wytrzesz gumką, tego potem nie wyrąbiesz kilofem. J