Zycie Warszawy, czerwiec 1972 (XXIX/130-155)
1972-06-23 / nr. 149
NR 149 23 CZERWCA 1912 R. (W) Na gospodarczej mapie RENESANS HANDLU WYMIENNEGO ZYGMUNT SZYMAŃSKI ' P OMIMO kryzysów walutowych i wahań koniunkturalnych, pomimo nieporozumień między poszczególnymi grupami krajów i utarczek celnych — handel międzynarodowy rośnie z roku na rok, dając świadectwo pogłębiającemu się i coraz bardziej złożonemu podziałowi pracy w skali światowej i rosnącej współzależności organizmów państwowych. Suma międzynarodowych obrotów handlowych (łącznie — importu i eksportu) wzrosła w ciągu ubiegłych dwudziestu Lat ze 158 miliardów dolarów w 1951 roku do 638 miliardów w roku ubiegłym. 638 miliardów to prawie tyle, ile wynosi łączny dochód narodowy brutto dziesięciu krajów, należących od przyszłej, rozszerzonej Wspólnoty Europejskiej. Jest to więc suma olbrzymia. Rosnący handel staje się niejako lustrzanym odbiciem wielkiej rewolucji naukowo-technicznej t postępu gospodarczego światowej społeczności. Czy jednak całej społeczności? Z przyrostu wymiany międzynarodowej skorzystały głównie najbardziej rozwinięte państwa przemysłowe. Aż 81 procent obrotów świata kapitalistycznego przypada zaledwie na dwadzieścia z tych państw. Prym wśród nich wiodą nadal USA aczkolwiek ich udział zmalał z 20 procent w 1951 roku do 14 procent w roku 1971. Tuż za nimi plasują się Niemcy zachodnie, dalej Wielka Brytania, Francja, Kanada, Włochy. W pierwszej dwudziestce znajduje się również terytorium Hongkongu, będące jak gdyby obrotnicą w handlu dalekowschodnim Dość nieoczekiwaną cechą współczesnego handlu międzynarodowego jest jego rozbicie na poszczególne rejony geograficzne. Zdawałoby się, że podobnie jak w geologii, poszczególne kontynenty dryfują, oddalając się od siebie. Z globalnej sumy blisko 63 miliardów dolarów eksportu Stanów Zjednoczonych i Kanady oba te państwa wymieniają aż 33 procent między sobą. Jest to o 6.5 procent więcej niż dziesięć lat temu. Szóstka krajów n ących do EWG wymieniła między sobą towary, których wartość stanowi 49 procent globalnych obrotów zagranicznych tego ugrupowania — o 14,5 procent więcej niż w 1960 roku. Zbliżenie między Japonią. Australią Nową Zelandią odbiło się taki że ic handlu tego rejonu, zapewniając mu dużą i rosnącą od lat zwartość Czyżbyśmy więc obserwowali tu, spowodowane być może częściowo bliskością geograficzną, ale także chyba monetarnym rozbiciem świata — pokawałkowanie wymiany międzynarodowej i tendencję do tworzenia odrębnych bloków? Taką hipotezę stawia w każdym razie francuski miesięcznik „L’Expansion“, zastanawiając się nad przedstawionym wyżej trendem. Istnieje, dalej, inna jeszcze charakterystyczna cecha wymiany międzynarodowej, dająca o sobie znać w ostatnich latach. Otóż, kto sądzi, że handel światowy polega po prostu na wymianie jakiegoś dobra na pieniądze, za które z kolei nabyć można inne dobro — przenosi nieopatrznie doświadczenia z życia codziennego w granicach jednego państwa na stosunki międzynarodowe. Tutaj zaś, jak wiadomo, nie każdy pieniądz narodowy jest swobodnie wymienialny i nie za każdą walutę dostać można akurat to czego się potrzebuje. Swoboda wymiany jest wprawdzie dostatecznie duża, aby większość obrotów międzynarodowych odbywała się io pewnym uproszczeniu według schematu towar—pieniądz, pieniądz—-towar, ale zaskakująco duży odsetek handlu światowego, bo aż 30—40 proc. ma odmienny charakter. Przychodzą tu na pamięć owe zamierzchłe czasy pierwotnych społeczeństw ludzkich, gdy panował jeszcze handel wymienny. Ten to handel doznał w latach sześćdziesiątych naszego stulecia nieoczekiwanego renesansu, prawda, że w zmienionej i udoskonalonej postaci. Anglicy, jedni z najstarszych kupców czasów współczesnych, mówią o „prostym” barterze, gdy wymienia się jakąś ilość określonego towaru na odpowiednią ilość innego. Ale ten prosty handel barterowy został udoskonalony i przybrał postać dwustronnych umów clearingowych. Kiedyś, w 1930 roku annały notowały wszystkiego dziesięć takich umów: pięć z nich zawarły Niemcy z Ameryką Łacińską i pięć — 2 państwami bałkańskimi. Dzisiaj istnieje blisko 500 clearingowych umów. Przez długi czas były one niemal wyłączną formą handlu między państwami socjalistycznymi oraz między nimi a krajami kapitalistycznymi, a także między światem państw uprzemysłowionych i tak zwanym Trzecim Światem. Powoli skomplikowały się one i znalazły niejako swoje uzupełnienie w operacjach typu „switch” (z ankielskiego przełączać, zmieniać). Amerykański kwartalnik „Foreign Affairs“ przytoczył kiedyś przykład takiej switehowej operacji. Oto pewna firma belgijska dostarczyła kompresorów jednej z central handlu zagranicznego na Węgrzech. Węgrzy zobowiązali się zapłacić za nie swoimi należnościami w Maroku, opiewającymi na dolary „clearingowe“. Wyspecjalizowany w tego rodzaju transakcjach pośrednik odkupił owe dolary od Belgów po kursie o kilka procent niższym od kursu „wolnego“ dolara i odsprzedał je z odpowiednią prowizją importerowi z Hamburga, który zużył je na zakup marokańskich -sardynek. Operacja trochę zawiła — ale bynajmniej nie wyjątkowa w naszych czasach. A bez zastosowania podobnych kombinacji duża ilość transkacji handlowych w ogóle nie doszlaby w świecie do skutku. Handel barterowy stosowany jest szczególnie często w stosunkach między krajami socjalistycznymi i kapitalistycznymi. Ale bynajmniej nie wyłącznie. Oto na przykład kilka lat temu, Grecy przy wieźli poważną partię kawy z Brazylii, płacąc za nią tytoniem, wyeksportowanym do NRF, która uiściła za nie należność w gotówce Brytyjczykom w zamian za traktory sprzedane przez tych ostatnich do Brazylii. U podstaw tego łańcuszkowego handlu leżała zawarta w 1964 r. umowa brazylijsko-grecka o wymianie dóbr w wysokości 1 miliona dolarów. Jeżeli jednak Grecy uwielbiają brazylijską kawę — wciąż jeszcze główny artykuł eksportowy Brazylii, to Brazylijczycy nie gustują w greckim tytoniu. Chętnie nabyli jednak potrzebne im traktory z Wielkiej Brytanii, która sprzedała je za kredytowe vouchery wystawione na Grecję, a ta z kolei spłaciła je wysyłając tytoń do NRF, gdzie Brytyjczycy zainkasowali gotówkę. W' Londynie, a także w Genewie, Amsterdamie i Wiedniu istnieją od dawna wyspecjalizowane firmy barterowe, zajmujące .sie przeprowadzaniem takich transakcji. A w stolicy Anglii założono przy londyńskiej Izbie Handlowej specjalny rejestr barterowy, ułatwiający potencjalnym eksporterom brytyjskim orientację w potrzebach zagranicznych importerów i informujący eksporterów zagranicznych w możliwościach zbytu ich towarów w samej Wielkiej Brytanii lub gdzie indziej. Opisane wyżej zjawiska dowodzą, że handel międzynarodowy nie jest rzeczą tak prostą, jakby się to niektórym zdawało. I że przedsiębiorczy kupcy nie wahają się przed żadnym, choćby i najbardziej skomplikowanym sposobem, aby utrzymać i powiększać jego rozmiary. Nie wahają się naioet przed sięganiem do pogrzebanej, zdawałoby się na zawsze przed wiekami, metody handlu wymiennego. ŻYCIE WARSZAWY RYSZARDA KAZIMIERSKA Samorząd robotniczy działa w ok. 12 tys. przedsiębiorstw skupiając w swoich szeregach ok. 200 tys. osób. ONFERENCJE, sprawozda■'nia, wybory — mają już za sobą. Jak kraj długi i szeroki — sumowało się w ostatnich miesiącach dorobek samorządu robotniczego, mówiło o przyczynach niepowodzeń i błędów, rozważało różne koncepcje, poszukiwało najlepszej formuły działania robotniczej demokracji. Zmieniało się też skład osobowy: do robotniczej reprezentacji weszli — w blisko 60 proc. — nowi ludzie, cieszący się autorytetem, legitymujący kwalifikacjami fachowymi, rokujący nadzieję, że potrafią lepiej sprostać obowiązkom niż ich niektórzy zrutynizowani poprzednicy, Samorząd robotniczy zdobył sobie — mimo niepowodzeń — należne miejsce w wielokącie zakładowej władzy: dyrekcja — komitet partyjny, — rada zakładowa — rada robotnicza, a także kół: ZMS, PTE, NOT i in. Napisałam „mimo niepowodzeń”. Jakie były te niepowodzenia? W dyskusji, która przetoczyła się ostatnio przez zakłady pracy, a także przez prasę, podjęto próbę diagnozy. Oto kilka trafiających w sedno wypowiedzi SOCJOLOG: W lalach 1956—58 kiedy powoływano samorząd robotniczy, miał on stanowić odtrutkę na biurokrację i centralne kierowanie. Nasze badania przeprowadzane na początku lat siedemdziesiątych dowiodły, że odchodziło się generalnie od zasad demokracji i samorządności w tych organach. SEKRETARZ WKZZ z Lodzi: Współpraca czynnika administracyjnego i społecznego często okupiona jest zatraceniem samodzielności samorządu, co wyraża się w dominacji ludzi piastujących kierownicze stanowiska w przedsiębiorstwie... W wielu przypadkach doprowadza to do podporządkowania demokratycznych instytucji załóg władzom administracyjnym. Dyrekcja przygotowywała materiały na KSR, zgłaszała propozycje rozwiązań i decyzji — samorząd akceptował i liczył się jako siła zapewniająca realizację przedsięwzięć, której treść i kierunek nadawała dyrekcja. Taki układ sił w organizacjach samorządu wpływa ujemnie na rozwój kontroli robotniczej. Analiza wykorzystania uprawnień samorządu w zakresie kontroli i nadzoru nad działalnością przedsiębiorstwa wykazała, że stosowane formy stają się niekiedy rytuałem odprawianym dla zachowania pozorów demokratyzmu. SOCJOLOG: Partnerstwo samorządu robotniczego traktowano raz jako bardzo pożądane — kiedy nieudolna administracja nie potrafiła stworzyć ram organizacyjnych zapewniających wydajną produkcję i szukała ratunku we wzmożonym wysiłku pracowniczym. Drugi raz — jako „kulę u nogi’% która swoimi dążeniami do „zabawy w demo krację“ przeszkadzała rzekome w sprawnym, operatywnym i energicznym kierowaniu procesami produkcji. ROBOTNIK: Zastanawiam się, dlaczego samorząd robotniczy nie korzysta w pełni ze swoich uprawnień. Powodów jest wiele: @ brak atmosfery rzeczowej i szczerej współpracy, szczególnie gdy występują różnice poglądów, ® niechęć administracji do partnerstwa we współrządzeniu z podległymi służbowo członkami załogi, od których normalnie wymaga się przecież wykonywania poleceń bez dyskusji; @ niski jeszcze poziom świadomości społecznej i demokratyzacji życia w zakładzie. Samorząd robotniczy, realnie oceniając, zna swoje możliwości jak również zależność ekonomiczną i służbową, me wypowiada się w pełni w sprawach dyskusyjnych, ponieważ dyskusja taka może zrodzić konflikt, z reguły wygrywany przez tego, kto posiada w dyspozycji środki ekonomiczne, chociaż nie zawsze ma rację; ® brak rzeczywistych gwarancji i ochrony dla „nieprawomyślnych” członków samorządu: DZIAŁACZ ZWIĄZKOWY: Zainteresowania i energia aktywu kierowniczego administracji zakładowej i samorządu koncentrowały się na sprawach ogólnozakładowych. Tymczasem inicjatywa i aktywność robotników najczęściej manifestowały się sprawach związanych ze stanowiw skiem pracy. Wysuwane przez robotników wnioski i postulaty dotyczyły przede wszystkim zaopatrzenia w narzędzia i materiały, rytmiczności produkcji, organizacji pracy, usprawnień technologicznych, warunków bezpieczeństwa i higieny pracy. Przytoczyłam te wypowiedzi, nie po to, by gromkim głosem zawołać: skończcie z tym rytuałem odprawianym dla zachowania pozorów! Od jednego zawołania nie zmieni się stosunek administracji do robotniczej reprezentacji, nie podniesie się świadomość społeczna, nie pogłębi się demokratyzacja życia w poszczególnych zakładach pracy. Przytoczyłam te głosy po to, aby uświadomić tym, którzy „pozorują demokrację”,■ że zostali rozszyfrowani i że po, próbie diagnozy musi hyc i będzie terapia. Na najwyższym partyjnym forum w grudniu ub. roku padły takie słowa: ,,Samorząd robotniczy staje się szczególnie ważnym czynnikiem umacniania roli ' klasy robotniczej w systemie kierowania gospodarką narodową, w ■ wyzwalaniu rezerw, w szybszym i skuteczniejszym rozwoju inicjatyw społecznych. Reforma systemu planowania i zarządzania otwiera przed samorządem robotniczym nowe możliwości, i zadania. Zmniejszenie zakresu dyrektywności planowania przy równoczesnym wzmocnieniu znaczenia rozrachunku gospodarczego przedsiębiorstw wymaga podniesienia roli samorządu robotniczego". — To zobowiązuje. Samorząd robotniczy powinien być istotnym ogniwem w nowym systemie kierowania gospodarką. Aby stał się tym istotnym ogniwem — musi: 0 dostosować swój model do nowoczesnej organizacji pracy, do potrzeb gospodarczych i do racji politycznych naszego ustroju. • utrzymywać ścisłą wlęi ■ całą załogą, V wytworzyć wśród załogi przekonanie o skutecznej pracy jej przedstawicielstwa, ® realizować autentyczne prawa załogi do współdecydowania i kontroli. Co widać z dyrektorskiego stołka? Stara to prawda, że z dyrektorskiego stołka widać znacznie mniej, a w każdym razie co innego — niż ze stanowiska roboczego w hali produkcyjnej. W swoich notatkach znalazłam wypowiedź jednego robotnika z zakładu produkcyjnego w Krakowie, który powiedział mniej więcej tak: „Gdy została wydana ustawa o samorządzie, to przyjęliśmy ją z dużym optymizmem. Poczuło się niejako możność większego działania. Zaczął się człowiek bardziej rozglądać wokół siebie, a jak człowiek zaczyna się rozglądać, zawsze zobaczy, co można lepiej czy szybciej zrobić, jak poprawić warunki pracy sobie albo innym. To jest cenny kapitał, bo nawet najlepszy dyrektor nie zobaczy tego, co można zobaczyć z dołu, od obrabiarki. Tak jak w wojsku, nawet wspaniały sztab nie może przewidzieć tego, co widzi żołnierz na stanowisKU bojowym — jego czujność i roztropność może cały oddział nawet uratować.” Tc brzmi przekonująco. Stąd — formułuję wniosek o konieczności wymiany informacji dyrektorsko - robotniczej, jej brak stanowi bowiem nieraz istotną przyczynę złej pracy przedsiębiorstwa, przyczynę klęski na polu bitwy o dobrą, rytmiczną produkcję. Wydaje mi się również, że między samorządem robotniczym a dyrekcją nie zawsze musi panować święta zgoda. Odrębność stanowisk w sprawach związanych z produkcją, takich jak np. realność planu, zaopatrzenie, kooperacja może nieraz wyjść na dobre. „Każda ze stron musi pilnować całego frontu pracy” — powiedział przewodniczący CRZZ na ostatnim plenum związków zawodowych; dyrekcja, czyli „strona przedsiębiorstwa i samorząd — „strona załogi”. Samorząd jest więc „stroną”. Ale — ktoś zapyta: jak pogodzić funkcje kontroli i współdecydowania tego partnera administracji — z jednoosobowym kierownictwem i zwiększoną odpowiedzialnością dyrektora? Chyba można pogodzić. Bo „strona ’ może albo wyrazić społeczną akceptację dyrektorskiej decyzji, stanowiącą bodziec motywacyjny do działania całej załogi, albo też może wprowadzić korektę opartą o głębszą znajomość szczegółów. Nie bez kozery jeden dyrektorów nazwał samorząd ? robotniczy konstruktywną opozycją — mechanizmem poddającym dyrektorskie decyzje społecznemu osądowi, raz akceptującemu, raz kwestionującemu — z pozycji współgospodarza dbającego o interes załogi i przedsiębiorstwa. Tak właśnie być powinno. PARTNER m mmst na wdarta. Posucha w dramaturgii O nowej, współczesnej — naprawdę współczesnej, nie tylko z nazwy — twórczości dramatycznej możną mówić nieskończenie. 1 mówi się niej u nas ciągle od lat dwuo dziestu pięciu. Mówiło się także przedtem — w tatach międzywojennych, na przełomie wieków, w więku dziewiętnastym. Kiedy przeglądamy publicystykę teatralną z tamtych czasów, raz po raz natykamy się na mniej lub bardziej ostre dyskusje w tej materii i to z argumentami i postulatami powtarzającymi się w sposób zadziwiający, niezmiennie aktualnymi. Niezadowolenie z tej twórczości i równocześnie docenianie jej ogromnego znaczenia dla teatru i życia kulturalnego kraju, to niejako stan chroniczny we .wszystkich czasach, Narzekamy na słabość naszej dramaturgii współczesnej, a przecież w ciągu ostatnich. piętnastu lat wyszliśmy z nią na rynki światowe, jak nigdy przedtem w całych naszych dziejach. Co najmniej trzy nazwiska polskich dramatopisarzy — a dodajmy do tego z dawniejszych świeżą karierę Witkacego — zajęły wysoko oceniane miejsca w dramaturgii europejskiej. To samo można powiedzieć o teatrze. Nigdy przedtem polski teatr nie znaczył tyle na świecie, co obecnie. Wystarczy wymienić choćby Grotowskiego, pozycję nr 1 w światowej awangardzie teatralnej, a także innych, zarówno w dziedzinie prób eksperymentalnych (Tadeusz Kantor), jak i twórców bardziej tradycyjnych (Swinarski, Jarocki, Dejmek, Axer, Tomaszewski). A świeży sukces Starego Teatru z „Biesami” w Londynie i Zurychu! nego Według dość powszechmniemania jesteśmy mocarstwem teatralnym. Wszystko to prawda. Ale patrząc z naszej, polskiej perspektywy — a ta przecież dla nas jest najważniejsza — nie sposób nie widzieć pewnego obniżenia się tętna naszego życia teatralnego, które czeka na głębsze zmiany organizacyjne i artystyczne. Również w twórczości dramatycznej poza koryfeuszami chleb powszedni, jakim karmi się publiczność, ma jakość niską, jest miałki, kruchy, jałowy, bez smaku. Myślę tu o całej domenie, zwanej pospolicie dramaturgią użytkową, jako że dzieła wybitne, wyrastające ponad przeciętność nigdy nie rodzą się masowo. A może wobec zmienionej funkcji teatru no świecie dzisiejszym ta dramaturgia użytkowa w ogóle nie ma racji bytu? Niech ją bierze telewizja, która wszystko przetrawi na lekką masową papkę — teatr żywego planu winien dysponować wyższymi wartościami. Może taka koncepcja warta jest zastanowienia, Tylko skąd brać te sztuki o „wyższych wartościach”? Trzeba by głównie ograniczyć sie do klasyki a na tej wyłącznej czy też przeważającej podstawie żaden teatr nigdy nie rozkwitł bujnym i nowym życiem. Klasyka jest niezbędna dla teatru i dla życia kulturalnego narodu jak tlen dla człowieka. Ale w powietrzu, którym oddychamy, tlen zajmuje zaledwie coś koło jednej piątej objętości, nie byłoby życia bez innych składników powietrza. Tak samo w teatrze współczesna twórczość dramatyczna, własna i tbaa przede wszystkim własna — i to w przewadze w stosunku do klasyki jest konieczna aby teatr ten mógł żyć i rozwijać sie. Słabość nowej dramaturgii to zjawisko nie tylko polskie, ale ogólnoświatowe. Mała to pociecha dla nas. Ostatnia wielka rewolucja teatralna, która wyszła ze strony literatury dramatycznej, dokonała sie w latach pięćdziesiątych za sprawą nie całkiem słusznie tak zwanego teatru absurdu. Rewolucja ta zbulwersowała teatr, wprowadziła doń zmiany już nieodwracalne i minęła. Jej twórcy stali się normalną rzeczy koleją uznanymi klasykami, znaleźli się w żelaznym repertuarze. Ale to, co w sposób znakomity oddawało ducha, problematykę i niepokój tamtych czasów, w dwadzieścia lat potem przestało bezpośrednio współbrzmieć z nową, jakże skomplikowaną epoką Trzeba nowych sztuk, które by to współbrzmienie mogły podjąć. I tych sztuk właśnie nie sprzeczności, ma. W zamęcie wątpliwości błyskawicznych zmian w nai szych czasach jakoś nie mogą się one narodzić. A że natura nie znosi pustki, teatr szuka tego kontaktu ze współczesnością swoimi własnymi środkami, z pominięciem czy też z lekceważeniem literatury, która nie nadąża. Ta jak długo ma do zaoferowania sztuki słabe, nie może Uczyć na zwycięstwo. W tej chwili teatr ze swymi środkami, których zresztą nieraz nadużywa, reprezentuje stronę silniejszą, bardziej zaawansowaną, ciekawszą, aniżeli literatura dramatyczna. Czy to jest nowa tworząca się forma teatru naszej i przyszłej epoki, czy jego dekandencja przy wysychaniu ożywczych soków literackich? Trudno rozstrżygać i bawić się w futurologa. Można tylko stwierdzić niezbity fakt: taka jest dziś rzeczywistość teatralna. Na świecie i w Polsce. Ale rzeczywistość — jeżeli nam ona nie odpowiada — próbujemy zmieniać, czasem nawet z powodzeniem. Co prawda, w dziedzinie sztuki zmiany te są najtrudniejsze do dokonania. Łatwiej tu zepsuć niż naprawić, po prostu nieprzeszkadzanie wydaje się metoda najlepszą. A jednak i tu, konkretnie w dziedzinie nowej polskiej twórczości dramatycznej wiele — choć nie wszystko — zależy od warunków i klimatu, w jakich, może ona wzrastać. O tych sprawach mówi się wielokrotnie na różnych naradach ludzi teatru, jak choćby ta ostatnia sprzed miesiąca z okazji festiwalu wrocławskiego. Padają słowa ze strony twórców i działaczy — po których oczekuje się potem rezultatów. W minionych okresach różnie z tym bywało. Ale od z górą roku zaczęliśmy się przyzwyczajać, że za słowami może iść także konkretne działanie, AUGUST GRODZICKI Str. 3 Wypoczynek nad wodą - ale jaki? WOJCIECH DYMITROW M A planie miasta wygląnurt da, jak ostroga wbita w Wisły. O koniec tej ostrogi oprą się przęsła nowego mostu. W zatoczce mieściła się stocznia remontowa, a w pobliżu, na niewielkim skrawku ziemi przysiadły budyneczki warszawskich klubów wodniackich. Od lat 20 odmawiano im stałej lokalizacji; obecnie w związku z projektem budowy w tym właśnie miejscu, wielkiego kombinatu rozrywkowego, w stylu budapeszteńskiej wyspy Małgorzaty, wodniackim klubom grozi eksmisia W zaprojektowanym na tym terenie centrum rekreacyjno-wypoczynkowym nie ma już miejsca na dotychczasową działalność klubową wodniaków. Bulwary oddzielą cypel od Wisły, śluza zamknie zatoczkę. Na miejscu prowizorycznych, z konieczności, baraków powstai nie zespół basenów z falami podgrzewaną wodą, pawilony gastronomiczne itp. Cały program jest zresztą tak wielki, że realizację trzeba było podzielić na kilka etapów. Na początek jednak mają być wyrzuceni dotychczasowi użytkownicy; co będzie potem — zobaczymy. Nie łudźmy się jednak Usunięcie z cypla kilku klubów, zasiedziałych tam oć czasów generała Zaruskiego oznaczać będzie praktyczni e początek końca warszawskiego żeglarstwa. Według niepełnych danych 62 stołeczne kluby żeglarskie zrzeszają blisko 13 tys. osób. Co najmniej drugie tyle żeglarzy z braku miejsc nie należy do żadnego klubu. Tylko cztery kluby w stolicy posiadają stalą lokalizację. Większość zaś nie ma nawet tymczasowej przystani. Cypel Czerniakowski, zagospodarowano w dużej mierze społecznym wysiłkiem członków pięciu klubów. Trzy z nich: „Rejsy”, „Bryza” i „Chemik” mają się wynieść do końca roku. „Horyzontowi” i Harcerskiemu Ośrodkowi Wodnemu podarowano jeszcze parę lat. Ogółem w klubach stołecznych zarejestrowanych jest około 1400 żaglówek. Co roku 2 tysiące osób zdobywa uprawnienia żeglarskie. Działają też w Warszawie 22 kluby i sekcje otorowodne. Tylko 5 ma stałą lokalizację, W nieco lepszej sytuacji jest 5 klubów wioślarskich, prowadzących działalność wyczynową. Popularyzację wypoczynku przy wiosłach uniemożliwia im jednak brak sprzętu i miejsc na ]. rzystaniach. Podobne kłopoty ma U tysięcy warszawskich kajakarzy, zrzeszonych w li klubach. Inny model wypoczynku zaproponowano na drugim brzegu rzeki. Baseny kąpielowe na plaży miejskiej ko przez kilka tygodni mają pełną frekwencję. Trzy czwarte roku plaża miejska z basenami stoi całkiem pusta, podczas gdy naprzeciwko we wszystkich klubach prowadzi się szkolenie, remont sprzętu pływającego, porządkowanie terenu itp. To samo, co przy Wale Miedzeszyńskim, tylko na znacznie większą skalę — dla tysięcy uczestników, proponują autorzy projektu zabudowy Cypla Czerniakowskiego. Dlaczego jednak — pytają wodniacy — wybrano do tych celów jedyne, idealne miejsce do uprawiania sportów wodnych? Wyeksmitowanie stąd klubów na przedmieścia Warszawy — kilkanaście kilometrów w dół lub w górę Wisły oznaczać będzie nieuchronnie całkowite przekreślenie ich wier loietniego dorobku. Zagrożone likwidacją kluby wystąpiły, już na łamach prasy, z dramatycznym apelem „O miejsce nad Wisłą”, formułując w nim kilka pytań, które do dziś pozostają bez odpowiedzi...„Czy jedyne miejsce dla lewobrzeżnej Warszawy, posiadające doskonale, unikalne warunki, nie powinno być wykorzystane dla stworzenia portu wodniackiego, a na tego brzegach kompleksowo zagospodarowanych ośrodków, zarządzanych także przez istniejące tam obecnie organizacie?” Czy w podobny sposób nie powinien być zaprojektowany dla prawobrzeżnej Warszawy również unikalny i naturalny zalew rzeki tzw. port praski? Jesteśmy przekonani, że w kompleksowym planie zagospodarowania brzegów Wisły w Warszawie powinna być uwzględniona baza zabezpieczająca możliwości uprawiania aktywnego wypoczynku wodniackiego... Mamy chyba prawo ocze kiwać, że nie brane dotychczas pod uwagę opinie o postulaty szerokiego aktywu działaczy społecznych w dziedzinie czynnej rekreacji wodniarskiej będą obecnie uwzględniane przy zatwierdzaniu kompleksowego projektu zagospodarowania brzegów Wisły...” Spór o Cypel Czerniakowski, to nie tylko walka o istnienie kilku klubów wodniackich, to przede wszystkim konfrontacja dwóch przeciwstawnych propozycji zabudowy obu brzegów Wisły w Warszawie. prawy te dotyczą nie tylko wodniaków. Dlatego otwieramy nasze lamy do wymiany poglądów na ten temat. Zamierzamy doprowadzić do dyskusji, która być może doprowadzi do opracowania koncepcji zagospodarowania Wisły i wytyczenia najwłaściwszego modelu wypoczynku nad wodą. CAF