Zycie Warszawy, czerwiec 1972 (XXIX/130-155)
1972-06-24 / nr. 150
NR 150 24 CZERWCA 1972 R. (W)________________ ffhemwkpmmtifam •ÄtilMMM« BYĆ KOBIETĄ. Wspaniały tymi ankiety, trafiający w samo sedno problemu przez duże „P”. Problem zawarty w tytule ankiety jesl bowiem problemem palącym i bardzo aktualnym w każdym zawodzie i w każdym środowisku Obracam sie w środowisku Inżynierskim, wśród projektantów pracujących w biurach projektów stolicy. Na podstawie wieloletniej praktyki oraz rozmów ze znajomymi z innych biur projektowych podaje szereg problemów, które nurtują pracowników, utrudniają im pracą, przygnębiają, a w konsekwencji wpływają na zmniejszenie wydajności pracy, ograniczenie Inicjatywy, aż do całkowitej bierności w wykonywaniu obowiązków służbowych. EŻELI do biura projektów został przyjęty nowy pracownik „konieczne jest wiedzieć” cży został on przyjęty przez biuro pośrednictwa pracy, czy też został „zaprotegowany”. Jeżeli zaprotegowany, to przez kogo. W zależności od stanowiska protegującego będzie się wiodłc tSAtiTA nmtriołn rva 11 lonioi lilii V» v_r ptłj,; “-l-'t'-.l gorzej. Czasami stanowisko protegowanego będzie zmieniało się szybko na cora2 wyższe, jeżeli protegujący jest aktualnie na „świeczniku”. Jeżeli protegujący spadnie, protegowany spada jeszcze szybciej i najczęściej zupełnie nisko. Niekiedy do zwolnienia z pracy włącznie Stan majątkowy pracownika tei nie jest bez znaczenia. Pracownik po jakiejś „placówce” lub innych zagranicznych delegacjach jest mile widziany. Mote awansować nawet dość' szybko, ale nie jest dopuszczany do wyjazdów zagranicznych, gdyż wychodzi się z założenia, że on już i tak „ma”. Więc chociażby dobro projektu wymagało obecności tego człowieka przy montażu na budowie zagranicznej, nic * tego — nie poje-Htia Wykorzystanie fachowych wiadomości jest najczęściej przypadkowe. Na ogól projekty są tak wyceniane, że nie ma czasu na literaturę, studia, analizy ekonomiczne. Żeby „żyć” — trzeba robić dużo projektów, a - przeanalizować ich nikt. tak naprawdę, nie ma możliwości. Wszyscy się śpieszą, żeby zrobić tyle projektów, aby mieć jak najwyższą premię. Pracownik chce zarabiać ■stale jednakowo, a może i lepiej. Więc pędzi jak szalony — byle szybciej, byle więcej. Jak sił zabraknie, nie „wyrabia na zaliczki”, może robi staranniej projekty, ale to się nie liczy. Staje się złym projektantem: należy gc zwolnić. Na takiego, który idzie na studia podyplomowe patrzy się, jąk na wariata. Chęć do pogłębienia wiedzy tłumaczy się w dwojaki sposób. Albo ma dosyć pracy i chce sobie trochę odpocząć (co jest absolutną bzdurą), lub idzie na studia, żeby jakiś czas utrzymać sobie „średniówkę”, ponieważ za czas wolny na studia biuro płaci średnią 6 miesięcy ze specjalnego funduszu. Podnoszenie wydaje się być kwalifikacji absolutnie niepotrzebne. Pracownik po skończeniu studiów dodatkowych nie otrzymuje podwyżki. .Najczęściej panuje „zgoda milczenia” na temat jego studiów i po ich skończeniu nikt nie umożliwia wprowadzenia przez projektanta doświadczeń naukowych do projektowania. W ciągu 17 lat mdjej' praktyki tylko raz wykorzystano wiedzę jednego pracownika,. zdobytą na studiach podyplomowych, a przecież studia takie kończy, średnio 3 pracowników rocznie 1/ OBIETA po politechnice. pracująca w biurze projektów na stanowisku starszego projektanta nigdy nie może uzyskać najwyższej stawki projektanckiej. Zawsze jest zaszeregowana o 100—200 zł niżej. Kładzie się na nią obowiązki projektanckie równe mężczyźnie, a wielokrotnie takie, które mężczyzna załatwi z szefem, że ich robić nie będzie. Kobieta zawsze musi przyjąć i robić. A za .fern Wyjeżdżą w teren na budowy, na inwentaryzację urządzeń, zbiera dane techniczne w rozmaitych zakładach produkcyjnych, aż wreszcie zrobi projekt najgorzej płatny. Podczas tych zmagań jest bacznie obserwowana przez kolegów płci męskiej — ,ćzy sobie poradzi? Poradziła sobie — twarda jest! Kobiecie nie udziela się pochwały, chyba żę projekt w nadrzędnej instytucji zostanie przychylnie przyjęty. Osobne zagadnienie to awans. Kobieta w biurze projektów z reguły nie może dojść do stanowiska generalnego projektanta, kierownika pracowni (mówię o kobiecie-mechaniku z wykształcenia). Kobieta móże wykonywać projekty wstępne, projekty techniczne robocze, może nadzorować budowę swoich projektów w kraju, nigdy za granicą. Może robić na eksport całe zakłady, ale do montażu, na uruchomienie, znajduje się zupełnie obcych mężczyzn i ci wyjeżdżają. W tym wypadku wszyscy koledzy, kierownicy pracowni, dyrektorzy są zadziwiająco zgodni. |/ IEROWNIK pracowni, któ■' ry wiele lat jest już na tym stanowisku i chce na nim pozostać do emerytury, staje się najmądrzejszym, wszystko najlepiej wiedzącym, i jeśli chce się żyć — musi się mieć takie samo zdanie jak on. Aby przemycić swoje rozwiązanie konstrukcyjne, należy podać swój najlepszy pomysł jako „jego pomysł”, i wtedy tak podane nowe rozwiązanie konstrukcyjne ma szansę ujrzenia światła dziennego. Narażenie się kierownikowi pracowni może wywołać takie represje jak: nieotrzymanie premii, przez najbliższe miesiące najgorsze, najbardziej pracochłonne, projekty, najgorsza wycena projektów, nieotrzymanie asystenta lub kreślarza, a co za tym idzie niemożliwość wywiązania się projektanta ze zobowiązań terminowych. Kierownik pracowni nie jest związany finansowo z przerobem, jaki daje pracownia, więc nie zależy mu na tym, aby pracownik dużo zarabiał. Jeśli jest złośliwy, chętnie robi wszystko, aby projektant zarobił jak najmniej. r\ YREKCJA wie, że są złe stosunki w pracy, że ludziom jest ciężko, ale przymyka oczy, zatyka uszy i robi wszystko, aby plan był wykonany — żeby otrzymać premię. A że plan mógłby być dużo wyższy i w wyższych procentach przekroczony — to już mniej ważne. Na zewnątrz wszystko jest w porządku i jakoś się kręci. Wreszcie administracja — przerost niesamowity: na 100 projektantów, pracowników produkcyjnych niemal tyleż administracyjnych. Ale nawet przy takiej administracji, projektant sam zanosi rysunki do wyświetlam!, przynosi, poprawia i układa maszynopisy, sprawdza rysunki po wyświetleniu, zbiera podpisy, nakleja, przykleja, wycina itp. Co z tego wszystkiego wynika? Zmęczenie pracowników masa bezproduktywnych zajęć. szukanie jak najprostszych rozwiązań, spłycanie problemów, aby tylko je „mieć i głowy”. I najgorsże: zniećźulica na zagadnienia gospodarcze oraz ambicje zawodowe „Kobieta", lat 40 mżynier-mechanik Biuro Projektów Nad Bugiem. CAF 2 Y C I E WARSZAWY ___________________.____________________________________________^tr. ^ Polskie wakacje 72 IGNACY GAWRYLUK Od Gdowa do Krakowa.. i Krynicy) i przecudowny krs p USTAWO na wielkim ta* . rasie kawiarni „Zajazdu Ryterskiego“ w letniskowej wsi Rytro w pow. nowosądeckim. W dole płynie Poprad, obramowany zielenią dębów i buków; szeroki w tym miejscu. Nie skażone, zielonkawe wody rzeki, czyste powietrze i urok podgórskiego krajobrazu —z przyciągają do Rytra wielu turystów. U miejscowych gospodarzy urządzają się już pierwsi letnicy. Żadna to nowość. Wieś od niepamiętnych czasów przyjmowała w sezonie ludzi z miast na wypoczynek, wywczasy i wczasy. Ostatnio wiele się i w tym zmieniło. Wypoczynek jest teraz zorganizowany. Załatwiają Gminne Spółdzielnie. Zawieto rają one umowy z miejscowymi gospodarzami na wynajem kwater. Podpisują również umowy z organizacjami zajmującymi,. się sprawami turystów, takimi jak np. „Gromada“, „Turysta“, a także z poszczególnymi zakładami pracy, z Funduszem Wczasów Pracowniczych itp. Letnicy mają więc zapewnione kwatery, wyżywienie przeważnie w nowych, bądź unowocześnionych zakładach gastronomicznych, ulokowanych w każdej wsi letniskowej, mającej nieraz hotelik na kilkadziesiąt miejsc. Woda, powietrze, las, malowniczy entourage, jedzenie, spanie, niekiedy rozrywki i., czego więcej trzeba letnikom pragnącym regeneracji sił wypoczynku. Korzyści mają także miejscowi gospodarze, przeważnie chłopo-robotnicy pracujący w okolicznych lasach, w tartaku itp., zajmujący się na swoich, przeciętnie 2-hektarowych działkach przeważnie hodowlą bydła. Mają oni w sezonie stały dodatkowy dochód z wynajmu kwater. Turnus się kończy, turnus się zaczyna... i tak do początków jesieni. Rytro Jest jedną z 29 wsi, które zamierza nowosądecki PZGS urządzić do końca 1975 r. jako „wieś letniskową” w swoim powiecie. Zorganizowano już letniska we wsiach Kamionek, Barcice, Żegiestów. Program jesl szerszy. W późniejszych latach, do 1980 r. czynnych będzie w powiecie 89 wsj letniskowych, w każdej bądą zakłady i pawilony gastronomiczne, punkty nialej gastronomii i odpowiednie zaplecze noclegowe. Powiat nowosądecki jest predysponowany dla szerokiej masowej turystyki,mając — o czym wspomnieliśmy — wyjątkowe warunki naturalhe: czyste wody — Dunajec żj Popradem, czyste powietrze, źródfa wód mineralnych (w Muszynie Na 150 tys. ha użytków rolnych 28 tys. gospodarstw, o przeciętnym areale niższym niż 2 ha, uprawia 55 tys. ha. Gospodarstwa szukają więc sposobów podniesienia dochodów. Jedni w uprawianych wspólnie sadach, inni w zwiększonych dochodach z hodowli bydła, zwłaszcza mlecznego. Nowym źródłem staje śię turystyka. Dochody płyną nie tylko z wynajmu kwater, ale często jeszcze z różnego rodzaju usług. W ub. roku zorganizowano 3800 miejsc dla letników w prywatnych domach. Z wsi letniskowych w powiecie skorzystało 150 tys letników. Turystów zaś — przelotnych ptaków, byłe grubo ponad milion. W bież roku PZGS nowosądecki zwiększył liczbę miejsc dis letników i lepiej niż w ub roku zorganizował zaopatrzenie. Zmieniły się też nastroje miejscowych ludzi. Widza w letnikach klientów, na których się zarabia, nie kłopot lub nieszczęście. W całym województwie Krzywa ruchu turystycznego, o czym niedawno pisaliśmy, pnie się do góry. Pnie się szczególnie w woj. krakowskim. W ub. roku przez województwo, nie licząc setek tysięcy letników, przewinęło się przeszło 10 milionów turystów krajowych i zagranicznych jedno- i dwudniowych, a także kilkugodzinnych — jak w piosence, „dzisiaj tu, a jutro tam“. 70 proc. nasilającego się ruchu turystycznego obsłużyła spółdzielczość wiejska. W dziedzinie organizowania noclegów wyżywienia krakowski WZGS i (Wojewódzki Z w. Gminnych Spółdzielni) ma spore osiągnięcia, zwłaszcza w powiatach, gdzie jest jedynym gospodarzem. Limanowa jest właśnie jednym z 40 powiatów, na których gospodarują wyłącznie GS. W rynku tego miasteczka, w bliskim sąsiedztwie dwóch domów spółdzielczych, znajduje się niedawno oddany do eksploatacji piękny, funkcjonalny, dobrze zaprogramowany. nowoczesny % zakład gastronomiczny o 500 miejscach „Myśliwska“ kdnśUmpcyjnych. dysponuje barem samoobsługowym na parterze, restauracją na piętrze i wyżej wielką kawiarnią z przepięknym tarasem. Już za sam ten obiekt należała się Limanowej nagrodą mistrza gospodarności w woj. krakowskim i wicemistrza w skali krajowej. Samą „Myśliwską“ nagrodziłbym 100 srebrnymi patelniami i orderem Pomiana za specjalność, za placki kartoflane — wierzcie, czy nie, ale tak smacznych nigdy nie jadłem. Piękna Limanowa Rości licznych turystów' zasrani c/nvch. głównie z Czechosłowacji, Bułgarii i Węgier. Letników było w zeszłym roku około 12 tysięcy tych zaś co dzisiaj tu, a jutro tam — przeszło 150 tys. Miasteczko ma oprócz wspomnianych domów towarowych, 50 sklepów (wszystkie prowadzi miejscowy GS). Turystyka jest w regionie, »tającym zaledwie kilka drobnych obiektów' przemysłowych (tartak, rozlewnie olejów mineralnych), źródłem dochodów nie do pogardzenia. ko Od 1 lipca br. turysta nie tylbędzie mógł w Limanowej wypocząć, zjeść i wypić, ale także wykąpać się w nowym basenie. W pobliżu Limanowej, we wsi Łososina Górna, położonej wśród przepięknych lasów nad rzeczką Łososiną, miejscowy GS wybudował zespół pawilonów. Trzy handlowe są już czynne, ostatni, gastronomiczny, na 110 miejsc, rozpocznie niebawem pracę. W jednej wsi Wracamy do Krakowa przez letniskową wieś Żegocinę, której wabikiem są lasy jodłowe pełne runa leśnego: jagód i grzybów. Nie ma tam rzek ani jeziora, jest natomiast oddany w czynie społecznym basen i obiekt najważniejszy, obszerny zakład gastronomiczny połączony z letnim pawilonem. Pawilon bez ekstrawagancji, ale za to z obszernym parkietem do tańca. 5 tys. letników mieszka w sezonie u miejscowych gospodarzy. Dziesiątki tysięcy turystów przyjeżdżają tu z Krakowa i Śląska do lasów jodłowych. W związku z budową przez miejscowy GS kosztem 80 min zł, w pobliżu Żegocina, chłodni-zamrażalni warzyw i owoców na 3.500 ton, rolnicy tamtejsi zmieniają profil produkcji, intensyfikują sadownictwo. Zaplanowano 500 ha zblokowanych sadów oraz 100 ha pól truskawkowych, które zasilać będą zamrażalnie Z jadłospisu zakładu żegoelń. skiego wypisałem sobie kilka pozycji sporządzonych przez szefa kuchni Z. Gajewską, a po cenach wyznaczonych przez kalkulatora A, Pąfarę. Np. wątróbka wieprzowa 7.30 zł. rumsztyk z polędwicy z cebulą 12 zł 1 w tej samej cenie kotlet wieprzowy po parysku. Restauracja w Żegocinie mimo niskich cen pracuje bez strat, letnicy 1 turyści chwalą sobie porcje, czego nie można powiedzieć o wielu innych zakładach. Jedno co mogliby zarzucić zakładowi — to niechłodzone napoje gazowane. Zarzut, który można by postawić n.b. wiciu innym zakładom i kawiarniom na drodze naszego rajdu dziennikarskiego po krakowskich wsiach letniskowych. Do Krakowa wracamy przez Gdów nad Rabą. Bliskość Krakowa sprawia, że do letniskowego Gdowa przyjeżdżają autobusami tysiące turystów. O zmierzchu, po odpoczynku, bractwo chce wracać , do domu. Wszyscy naraz, Rozgrywają Się . hiezięrpskie sceny, ludzie się tłoczą; klaksony zawodzą, -prywatne wozy z trudem wydostają się z kłębowiska. W nowoczesnej wsi Gdów — z apteką, liceum pedagogicznym, pocztą itd. mieszkają w robotnicy większości chłopodojeżdżający do Nowej Huty, bądź innych krakowskich zakładów pracy. Goszczą oni rocznie kilka tysięcy letników; Podczas naszych odwiedzin w GS-owskim zakładzie gastronomicznym w Gdowie, posiadającym hotel na 40 miejsc, mieszkała tam grupa wycieczkowa z Czechosłowacji. Zakład obsługiwany przez miejscową masarnię, piekarnię, wytwórnię wód gazowanych ma 250 miejsc konsumpcyjnych. W sezonie pracuje na pełnych obrotach. Przyczynia się m. in. do tego niewielki bar na 70 miejsc czynny w sezonie nad samą Rabą. Bar nie ma kuchni — potrawy otrzymuje z głównego zakładu, z tzw. kuchni-matki. Po wysłuchaniu koncertu z ..grającej szafy“ i orzeźwieniu się wodą mineralną (jak wszędzie ciepłą) pożegnaliśmy ostatnią na naszej trasie wieś letniskową — Gdów — bywaj zdrów. iobraz Książki tygodnia Lektura na wakacje B YŁA córką wędrownych aktorów, urodziła się w hotelu, w małym włoskim miasteczku, do którego tej właśnie nocy zjechała trupa aktorska. Zgodnie z obyczajem panującym naówczas w Lombardii, niemowlę zaniesiono do chrztu w szklanej szkatule, by — jak notował kronikarz — „niewinnej duszyczki nie zdołały dosięgnąć złe duchy". Spotkani po drodze do kościoła żołnierze myśląc, iż tajemnicza szkatuła zawiera jakieś relikwie, z powagą sprezentowali broń. Fakt ten wywarł wielkie wrażenie na. wszystkich, zwłaszcza przejął się nim ojciec dziecka. — To szczęśliwa przepowiednia — powiedział — nasza maleńka będzie kiedyś „kimś". Dziewczynka nazywała się Eleonora Duse. Wokół postaci wielkiej włoskiej aktorki, której imię weszło na trwałe do historii światowego teatru, z biegiem lat narosła legenda. Dziś trudno jest orzec, co w obrazie Duse, przekazanym naszym czasom, jest prawdą, a co zmyśleniem. Zresztą — czy trzeba było uciekać się do zmyśleń? Fakty z biografii tej aktorki są dostatecznie barwne. Tak barwne, że z powodzeniem mogłyby służyć jako tworzywo do arcyciekaweao scenariusza filmowego. Można tylko żałować, że pierwsza dama włoskiej sceny nie pozostawiła po sobie pamiętników — byłoby to bowiem najbardziej cenne,niezastąpione źródło informacji o jej wewnętrznych przeżyciach. Ale — jak notuje Olga Signorelli — „Eleonora Duse nigdy o czymś takim nie myślała. Wprawdzie kiedy odwiedziłam ją w Tivoli wiosną 1920 roku, powiedziała mi, że podczas długotrwałej choroby zapisała mnóstwo papieru gryzmoląc po całych dniach,, ale skóro tylko wyzdrowiała, zniszczyła te wszystkie kartki; wyraziłam jej mój żal z tego powodu. Ale ona odpowiedziała mi na to, iż ta pisanina, utwierdzili ją w przekonaniu, że dla niej jedynym możliwym sposobem wyrażenia własnego życia jest — przeżywać je na scenie”. Na temat Eleonory Duse pojawiło się sporo publikacji. Książka Olgi Signorelli, przyjaciółki artystki, udostępniona obecnie czytelnikowi polskiemu w płynnym przekładzie Barbary Sieroszewskiej, jest chyba publikacją najpełniejszą, przedstawiającą w możliwie wszechstronnym oświetleniu postać, życie osobiste i działalność teatralną włoskiej aktorki. Signorelli przygotowując materiały do tego tomu wykorzystała nie tylko własne wspomnienia, lecz sięgnęła również do relacji innych osób, do przekazów archiwalnych i wreszcie do obfitej korespondencji, -To więc, co otrzymujemy, jest oparte na faktach, aczkolwiek podane nie bez pewnej egzaltacji. A fakty te, jak już wspomniałam, układają się w całość dość niezwykłą — myślę tu zarówno o burzliwym, powikłanym, bogatym w wydarzenia życiu osobistym aktorki jak i o jej działalności artystycznej. Eleonora Duse przez długie lata fascynowała publiczność wielu krajów swoją sztuką, siooją osobowością aktorską, swoim mistrzostwem, odbyła triumfalny pochód pc różnych scenach świata; porywała swą grą tłumy; a przecież — obok sukcesów przeżywała długie okresy niepokojów, rozterek, załamań, czuła się nieszczęśliwa, cierpiała. Te wszystkie momenty znajdują wierne odbicie w książce Olgi Signorelli. Zwłaszcza wyraziście rysuje się pierwszy rozdział biografii aktorki, kiedy wraz z rodzicami prowadziła tułacze życie występując z wędrującą trupą aktorską w rozmaitych prowincjonalnych teatrzykach. Jaki przeskok — od tych pierwszych skromnych, nieśmiałych kroków na scenie — do czasów, kiedy rozentuzjazmowana publiczność wielkich metropolii nosiła Duse na rękach, a na scenę sypały się z widowni pęki róż.. -r ... „Takiego sezonu i takich sukcesów, jak tego roku w Rzymie — pisze Eleonora Diese . w jednym ze swych listów — nigdy się nie spodziewałam. Ale jeżeli ktoś panu powie, że powodzenie psuje artystę — niech pan stanowczo zaprzeczy. Powodzenie jest niewątpliwie środkiem wzmacniającym i źródłem zapału koniecznego, żeby podołać codziennej pracy (...) Co do mnie — kiedy już dojdę do kresu, kiedy młodość pozostanie daleko za mną, a pod spodzie-wanymi i osiągniętymi sukcesami trzeba będzie napisać słowo „koniec” — zamknę swoją karierę i schronię się w ciszę. I wówczas z pełnym przekonaniem powiem, że sztuce — która jest myślą i wyrazem oddalam całą moją duszę”. Signorelli w swej książce przytacza sporo listów Duse. Owe listy najpełniej ją określają i jako kobietę, i jako aktorkę. To interesujące studium psychologiczne, ciekawy dokument uczuć i myśli. Rzucają również listy fwiatło na pewne osobiste przeżycia Eleonory — m.in. na jej związki z głośnym poetą Gabrielem d’Annunzią; pozwalają również przyjrzeć się bliżej jej zainteresowaniom twórczym, poglądom na sztukę, na rolę teatru; odzwierciedlają wreszcie proces dojrzewania jej osobowości artystycznej. Myślę, że książka ta nie zagrzeje długo miejsca na pólkach księgarskich. Wprawdzie Eleonora Duse jest już dla nas, współczesnych, postacią odległą, ale to trochę tak, jak ze światłem gwiazd. Im bardziej są odlegle, tym bardziej ich blask nas pociąga. Olga Signorelli — Eleonora Duse — Czyt. etr. 448, cena 26 El, BEATA SOWIŃSKA Mistrz Techniki - II nagroda Odsiecz dla Lubina W końcu roku 1970 w lubińskim zagłębiu miedziowym zaczęło brakować materiałów wybuohowyah. Dotychczas stosowane tzw. saletrole nie zdawały egzaminu, bowiem były zbyt higroskopijne, rozpływały się pod wpływem wilgoci z powietrza i — rzecz jasna — „nie strzelały“. Można było skorzystać z dynamitów, ale są to materiały bardzo drogie. W tej sytuacji zwrócono się do Instytutu Przemysłu Organicznego z prośbą pilne opracowanie materiału o wybuchowego dla potrzeb kopalń miedzi. W tym czasie był już opracowany i wdrożony do produkcji pierwszy polski rzeczywiście wodoodporny materiał wybuchowy „amonit skalny 14 GH“. W oparciu o doświadczenia uzyskane podczas badań nad tym materiałem, zespół składający się z pracowników Instytutu i Zakładów Tworzyw Sztucznych „Pronit-Erg“ w Pionkach opracował materiał bardziej wodoodporny i silniejszy, dostosowany do warunków lubińskiego zagłębia, gdzie temperatura skały przekracza 3C stopni, powietrze jest przesycone wilgocią, a otwory strzałowe, w których umieszcza się materiał wybuchowy, często wypełniane są ciepłą wodą. Instytut otrzymał zamówienie 22 listopada 1970- r., pierwsza partia informacyjna amonitu skalnego 15 GH skierowana została do badań w kopalni doświadczalne; „Barbara“ jeszcze w grudniu 1970 r. Materiał uzyskał pozytywną opinię górnictwa: produkcja na skalę przemysłową ruszyła w lutym 1971 r. Warto zwrócić uwagę na szybkość opracowania i wdrożenia do produkcji amonitu 15 GH. W końcu, jeżeli po około 3 miesiącach od postawienia dawczego rusza zadania ba produkcja przemysłowa i to po przejściu pstrych badań, tempo opracowania należy uznać za rewelacyjne. W normalnym bowiem trybie badania należy wcześniej zaplanować, trzeba znaleźć pieniądze na zlecenie badań Instytutowi, a kiedy wreszcie władze nadrzędne zatwierdzą temat i zlecenie przebrnie urzędowym trybem do bezpośrednich wykonawców, upływa rok, a bywa, że i 2 lata. Kopalnie tymczasem czekałyby na materiał. Tu widać zasługą inż. Boryczko. Inżynier Emil Boryczko kierował wydziałem nowo zbudowanym, wyposażonym w dobre urządzenia, na których musia] produkować przestarzałe asortymenty materiałów wybuchowych, według starych receptur i tradycyjnych technologii. W rezultacie wydział przynosił straty, wprawdzie planowane, jednak wykonywanie takiego planu nie było powodem do zadowolenia. Nowoczesny wydział pracując przestarzałymi metodami zjadał fundusz zakładowy. Tymczasem Instytut Przemyślu Organicznego, mimo prowadzenia w nim szeregu prac o dużym znaczeniu dla produkcji górniczych materiałów .wybuchowych, nie mógł znaleźć partnerów w przemyśle. Sytuacja taka trwała do czasu, gdy iia „rynku inicjatywy“ nie zadziałał energicznie producent w Pionkach. Na początku 1970 r. bez biurokracji, a nawet wbrew biurokracji najniższe szczeble zakładu przemysłowego i instytutu dogadały się. Powstał nieoficjalny i może dlatego trwały kompleks badawczoprzemysłowy. Niewielki, bo złożony z jednego wydziału produkcyjnego i jednej komórki organizacyjnej instytutu, jednak: bardzo operatywny Oczywiście zespół ten nie mógłby działać bez cichej, lecz życzliwej akceptacji dyrekcji Zakładów w Pionkach i Zjednoczenia Tworzyw Sztucznych. W skład zespołu weszli ze strony Instytutu Przemysłu Organicznego: mgr inż. Witold Pągowski, inż. Bohdan Subocz, mgr inż. Krzysztof Salmonowicz, dr inż. Wiesław Kutkiewicz, technik Zdzisława Janik, laborant Piotr Jarmołowicz, zaś ze strony ZTS „PRONIT-ERG” inżynier Emil Boryczko. Naukowcy nie bardzo liczyli na to, że dostaną cokolwiek za swoją pracę, a inż. Boryczko nie był pewien czy nie posypią się na niego gromy. Jednak obie strony bardzo sobie chwalą ten rodzaj współpracy. Naukowcy — bo mogli w niezwykle krótkim czasie umieścić swoje opracowania w przemyśle, zaś inż. Boryczko — bo dzięki temu w ciągu 2 lat stanął na nogach i z deficytu wyszedł na 14 procent rentowności, przy rentowności całego Zakładu średnio 7 proc. W rezultacie górnictwo otrzymało dobry, nowy materiał wybuchowy. W końcu kwietnia kopalnie zagłębia lubińskiego osiągnęły pełną zdolność produkcyjną. Niemała w tym zasługa nagromadzonego zespołu, który zresztą pracuje nad nowymi materiałami wybuchowymi o jeszcze lepszych własnościach, a inż. Boryczko obiecuje wprowadzić je do produkcji równie szybko, jak amonit skalny 15 GH. Przy okazji wspomnijmy o tym, że Instytut Przemysłu Organicznego, który obchodzi w br. 20-leeie działalności ma swego rodzaju „abonament” na nagrody w Konkursie Mistrza Techniki, bowiem w wielu dotychczasowych konkursach opracowania z tego Instytutu zajmowały nagrodzone miejsca LEON BÖ.TKO Od lewej: inż. Bohdan Subosz, inż. Krzysztof Salmonowicz, inż. Emil Boryczko, tnpr inż. Witold Pągowski, laborant Piotr Jarmołowicz, dr inż. Wiesław Kutkiewicz, technik Zdzisława Janik (siedzi). Fot. Z. Kwilecki Studsum dla „aranżerów” turystyki (A) Wychodząc naprzeciw eksplozji ruchu turystycznego w warunkach otwartej zachodniej granicy państwowej, przy Liceum Ekonomicznym w Zielonej Górze powołano rok temu 22-letnie policealne studium zawodowe ze specjalnością: obsługa ruchu turystycznego. Pierwsza 37-osobowa grupa wychowanków tego pożytecznego studium, rekrutująca się z kilku regionów kraju, jest właśnie w połowie drogi do dyplomu „turystycznego aranżera”, a 35 dalszych kandydatów rozpocznie naukę na pierwszym semestrze powakacyj nym.