Zycie Warszawy, czerwiec 1972 (XXIX/130-155)

1972-06-24 / nr. 150

NR 150 24 CZERWCA 1972 R. (W)________________ ffhemwkpmmtifam •ÄtilMMM« BYĆ KOBIETĄ. Wspaniały tymi ankiety, tra­fiający w samo sedno proble­mu przez duże „P”. Problem zawarty w tytule ankiety jesl bowiem problemem palącym i bardzo aktualnym w każdym zawodzie i w każdym środowi­sku Obracam sie w środowisku Inżynierskim, wśród projektan­tów pracujących w biurach projektów stolicy. Na podsta­wie wieloletniej praktyki oraz rozmów ze znajomymi z in­nych biur projektowych poda­je szereg problemów, które nurtują pracowników, utrud­niają im pracą, przygnębiają, a w konsekwencji wpływają na zmniejszenie wydajności pra­cy, ograniczenie Inicjatywy, aż do całkowitej bierności w wy­konywaniu obowiązków służbo­wych. EŻELI do biura projektów został przyjęty nowy pra­cownik „konieczne jest wie­dzieć” cży został on przy­jęty przez biuro pośrednictwa pracy, czy też został „zapro­­tegowany”. Jeżeli zaprotego­­wany, to przez kogo. W za­leżności od stanowiska pro­tegującego będzie się wiodłc tSAtiTA nmtriołn rva 11 lonioi lilii V» v_r ptłj,; “-l-'t'-.l gorzej. Czasami stanowisko protegowanego będzie zmie­niało się szybko na cora2 wyższe, jeżeli protegujący jest aktualnie na „świeczni­ku”. Jeżeli protegujący spad­nie, protegowany spada jesz­cze szybciej i najczęściej zu­pełnie nisko. Niekiedy do zwolnienia z pracy włącznie Stan majątkowy pracownika tei nie jest bez znaczenia. Pracownik po jakiejś „placówce” lub innych zagranicznych delegacjach jest mile widziany. Mote awansować nawet dość' szybko, ale nie jest dopuszczany do wyjazdów zagra­nicznych, gdyż wychodzi się z za­łożenia, że on już i tak „ma”. Więc chociażby dobro projektu wymagało obecności tego człowie­ka przy montażu na budowie za­granicznej, nic * tego — nie poje-Htia Wykorzystanie fachowych wia­domości jest najczęściej przypad­kowe. Na ogól projekty są tak wyceniane, że nie ma czasu na literaturę, studia, analizy ekono­miczne. Żeby „żyć” — trzeba ro­bić dużo projektów, a - przeanali­zować ich nikt. tak naprawdę, nie ma możliwości. Wszyscy się śpie­szą, żeby zrobić tyle projektów, aby mieć jak najwyższą premię. Pracownik chce zarabiać ■stale jednakowo, a może i lepiej. Więc pędzi jak szalo­ny — byle szybciej, byle więcej. Jak sił zabraknie, nie „wyrabia na zaliczki”, może robi staranniej projekty, ale to się nie liczy. Staje się złym projektantem: należy gc zwolnić. Na takiego, który idzie na studia podyplomowe patrzy się, jąk na wariata. Chęć do pogłębienia wiedzy tłumaczy się w dwojaki sposób. Albo ma dosyć pracy i chce sobie trochę odpocząć (co jest ab­solutną bzdurą), lub idzie na studia, żeby jakiś czas utrzy­mać sobie „średniówkę”, po­nieważ za czas wolny na stu­dia biuro płaci średnią 6 mie­sięcy ze specjalnego funduszu. Podnoszenie wydaje się być kwalifikacji absolutnie niepotrzebne. Pracownik po skończeniu studiów dodatko­wych nie otrzymuje podwyż­ki. .Najczęściej panuje „zgo­da milczenia” na temat jego studiów i po ich skończeniu nikt nie umożliwia wprowa­dzenia przez projektanta do­świadczeń naukowych do pro­jektowania. W ciągu 17 lat mdjej' praktyki tylko raz wy­korzystano wiedzę jednego pracownika,. zdobytą na stu­diach podyplomowych, a prze­cież studia takie kończy, śred­nio 3 pracowników rocznie 1/ OBIETA po politechnice. pracująca w biurze pro­jektów na stanowisku star­szego projektanta nigdy nie może uzyskać najwyższej stawki projektanckiej. Zawsze jest zaszeregowana o 100—200 zł niżej. Kładzie się na nią obowiązki projektanckie rów­ne mężczyźnie, a wielokrotnie takie, które mężczyzna za­łatwi z szefem, że ich robić nie będzie. Kobieta zawsze musi przyjąć i robić. A za .fern Wyjeżdżą w teren na budowy, na inwentaryzację urządzeń, zbiera dane tech­niczne w rozmaitych zakła­dach produkcyjnych, aż wre­szcie zrobi projekt najgorzej płatny. Podczas tych zmagań jest bacznie obserwowana przez kolegów płci męskiej — ,ćzy sobie poradzi? Poradziła sobie — twarda jest! Kobiecie nie udziela się pochwały, chyba żę projekt w nadrzędnej instytucji zo­stanie przychylnie przyjęty. Osobne zagadnienie to awans. Kobieta w biurze projektów z re­guły nie może dojść do stanowi­ska generalnego projektanta, kie­rownika pracowni (mówię o kobie­­cie-mechaniku z wykształcenia). Kobieta móże wykonywać pro­jekty wstępne, projekty techniczne robocze, może nadzorować budo­wę swoich projektów w kraju, nigdy za granicą. Może robić na eksport całe zakłady, ale do montażu, na uruchomienie, znajduje się zupełnie obcych mężczyzn i ci wyjeżdżają. W tym wypadku wszyscy koledzy, kierownicy pra­cowni, dyrektorzy są zadziwiająco zgodni. |/ IEROWNIK pracowni, któ­­■' ry wiele lat jest już na tym stanowisku i chce na nim pozostać do emerytu­ry, staje się najmądrzejszym, wszystko najlepiej wiedzą­cym, i jeśli chce się żyć — musi się mieć takie samo zdanie jak on. Aby przemy­cić swoje rozwiązanie kon­strukcyjne, należy podać swój najlepszy pomysł jako „jego pomysł”, i wtedy tak podane nowe rozwiązanie konstruk­cyjne ma szansę ujrzenia światła dziennego. Narażenie się kierownikowi pra­cowni może wywołać takie re­presje jak: nieotrzymanie pre­mii, przez najbliższe miesiące naj­gorsze, najbardziej pracochłonne, projekty, najgorsza wycena pro­jektów, nieotrzymanie asystenta lub kreślarza, a co za tym idzie niemożliwość wywiązania się pro­jektanta ze zobowiązań termino­wych. Kierownik pracowni nie jest związany finansowo z przero­bem, jaki daje pracownia, więc nie zależy mu na tym, aby pracownik dużo zarabiał. Jeśli jest złośliwy, chętnie ro­bi wszystko, aby projektant zarobił jak najmniej. r\ YREKCJA wie, że są złe stosunki w pracy, że ludziom jest ciężko, ale przymyka oczy, zatyka uszy i robi wszystko, aby plan był wykonany — żeby otrzymać premię. A że plan mógłby być dużo wyższy i w wyższych procentach przekroczony — to już mniej ważne. Na zewnątrz wszystko jest w porządku i jakoś się kręci. Wreszcie administracja — prze­rost niesamowity: na 100 projek­tantów, pracowników produkcyj­nych niemal tyleż administracyj­nych. Ale nawet przy takiej ad­ministracji, projektant sam za­nosi rysunki do wyświetlam!, przynosi, poprawia i układa ma­szynopisy, sprawdza rysunki po wyświetleniu, zbiera podpisy, na­kleja, przykleja, wycina itp. Co z tego wszystkiego wy­nika? Zmęczenie pracowników masa bezproduktywnych za­jęć. szukanie jak najprostszych rozwiązań, spłycanie proble­mów, aby tylko je „mieć i głowy”. I najgorsże: zniećźu­­lica na zagadnienia gospodar­cze oraz ambicje zawodowe „Kobieta", lat 40 mżynier-mechanik Biuro Projektów Nad Bugiem. CAF 2 Y C I E WARSZAWY ___________________.____________________________________________^tr. ^ Polskie wakacje 72 IGNACY GAWRYLUK Od Gdowa do Krakowa.. i Krynicy) i przecudowny krs p USTAWO na wielkim ta­­* . rasie kawiarni „Zajazdu Ryterskiego“ w letniskowej wsi Rytro w pow. nowosą­deckim. W dole płynie Po­prad, obramowany zielenią dębów i buków; szeroki w tym miejscu. Nie skażone, zielonkawe wody rzeki, czy­ste powietrze i urok podgór­skiego krajobrazu —z przycią­gają do Rytra wielu tury­stów. U miejscowych gospodarzy urządzają się już pierwsi let­nicy. Żadna to nowość. Wieś od niepamiętnych czasów przyjmowała w sezonie ludzi z miast na wypoczynek, wy­wczasy i wczasy. Ostatnio wiele się i w tym zmieniło. Wypoczynek jest teraz zorga­nizowany. Załatwiają Gminne Spółdzielnie. Zawie­to rają one umowy z miejsco­wymi gospodarzami na wy­najem kwater. Podpisują również umowy z organiza­cjami zajmującymi,. się spra­wami turystów, takimi jak np. „Gromada“, „Turysta“, a także z poszczególnymi zakła­dami pracy, z Funduszem Wczasów Pracowniczych itp. Letnicy mają więc zapewnio­ne kwatery, wyżywienie przeważnie w nowych, bądź unowocześnionych zakładach gastronomicznych, ulokowa­nych w każdej wsi letnisko­wej, mającej nieraz hotelik na kilkadziesiąt miejsc. Wo­da, powietrze, las, malowni­czy entourage, jedzenie, spa­nie, niekiedy rozrywki i., czego więcej trzeba letnikom pragnącym regeneracji sił wypoczynku. Korzyści mają także miej­scowi gospodarze, przeważnie chłopo-robotnicy pracujący w okolicznych lasach, w tartaku itp., zajmujący się na swoich, przeciętnie 2-hektarowych działkach przeważnie hodow­lą bydła. Mają oni w sezo­nie stały dodatkowy dochód z wynajmu kwater. Turnus się kończy, turnus się zaczy­na... i tak do początków je­sieni. Rytro Jest jedną z 29 wsi, które zamierza nowosądecki PZGS u­­rządzić do końca 1975 r. jako „wieś letniskową” w swoim po­wiecie. Zorganizowano już letni­­ska we wsiach Kamionek, Bar­cice, Żegiestów. Program jesl szerszy. W późniejszych latach, do 1980 r. czynnych będzie w powiecie 89 wsj letniskowych, w każdej bądą zakłady i pawilony gastronomiczne, punkty nialej ga­stronomii i odpowiednie zaplecze noclegowe. Powiat nowosądecki jest predysponowany dla szero­kiej masowej turystyki,mając — o czym wspomnieliśmy — wy­jątkowe warunki naturalhe: czy­ste wody — Dunajec żj Popra­dem, czyste powietrze, źródfa wód mineralnych (w Muszynie Na 150 tys. ha użytków rolnych 28 tys. gospodarstw, o przeciętnym areale niższym niż 2 ha, uprawia 55 tys. ha. Gospodarstwa szukają więc sposobów podniesienia docho­dów. Jedni w uprawianych wspólnie sadach, inni w zwiększonych dochodach z hodowli bydła, zwłaszcza mlecznego. Nowym źródłem staje śię turystyka. Dochody płyną nie tylko z wynajmu kwater, ale często jeszcze z różnego ro­dzaju usług. W ub. roku zor­ganizowano 3800 miejsc dla letników w prywatnych do­mach. Z wsi letniskowych w powiecie skorzystało 150 tys letników. Turystów zaś — przelotnych ptaków, byłe grubo ponad milion. W bież roku PZGS nowosądecki zwiększył liczbę miejsc dis letników i lepiej niż w ub roku zorganizował zaopatrze­nie. Zmieniły się też nastro­je miejscowych ludzi. Widza w letnikach klientów, na których się zarabia, nie kło­pot lub nieszczęście. W całym województwie Krzywa ruchu turystyczne­go, o czym niedawno pisa­liśmy, pnie się do góry. Pnie się szczególnie w woj. kra­kowskim. W ub. roku przez województwo, nie licząc se­tek tysięcy letników, przewi­nęło się przeszło 10 milionów turystów krajowych i zagra­nicznych jedno- i dwudnio­wych, a także kilkugodzin­nych — jak w piosence, „dzi­siaj tu, a jutro tam“. 70 proc. nasilającego się ruchu tury­stycznego obsłużyła spółdziel­czość wiejska. W dziedzinie organizowania noclegów wyżywienia krakowski WZGS i (Wojewódzki Z w. Gminnych Spółdzielni) ma spore osiąg­nięcia, zwłaszcza w powia­tach, gdzie jest jedynym go­spodarzem. Limanowa jest właśnie jed­nym z 40 powiatów, na któ­rych gospodarują wyłącznie GS. W rynku tego miastecz­ka, w bliskim sąsiedztwie dwóch domów spółdzielczych, znajduje się niedawno odda­ny do eksploatacji piękny, funkcjonalny, dobrze zapro­gramowany. nowoczesny % za­kład gastronomiczny o 500 miejscach „Myśliwska“ kdnśUmpcyjnych. dysponuje ba­rem samoobsługowym na parterze, restauracją na pię­trze i wyżej wielką kawiar­nią z przepięknym tarasem. Już za sam ten obiekt na­leżała się Limanowej nagro­dą mistrza gospodarności w woj. krakowskim i wicemi­strza w skali krajowej. Sa­mą „Myśliwską“ nagrodził­bym 100 srebrnymi patelnia­mi i orderem Pomiana za specjalność, za placki karto­flane — wierzcie, czy nie, ale tak smacznych nigdy nie jadłem. Piękna Limanowa Rości licz­nych turystów' zasrani c/nvch. głównie z Czechosłowacji, Buł­garii i Węgier. Letników było w zeszłym roku około 12 tysięcy tych zaś co dzisiaj tu, a jutro tam — przeszło 150 tys. Mia­steczko ma oprócz wspomnianych domów towarowych, 50 sklepów (wszystkie prowadzi miejscowy GS). Turystyka jest w regionie, »tającym zaledwie kilka drob­nych obiektów' przemysłowych (tartak, rozlewnie olejów mine­ralnych), źródłem dochodów nie do pogardzenia. ko Od 1 lipca br. turysta nie tyl­będzie mógł w Limanowej wypocząć, zjeść i wypić, ale tak­że wykąpać się w nowym ba­senie. W pobliżu Limanowej, we wsi Łososina Górna, położo­nej wśród przepięknych la­sów nad rzeczką Łososiną, miejscowy GS wybudował zespół pawilonów. Trzy han­dlowe są już czynne, ostatni, gastronomiczny, na 110 miejsc, rozpocznie niebawem pracę. W jednej wsi Wracamy do Krakowa przez letniskową wieś Żegocinę, której wabikiem są lasy jod­łowe pełne runa leśnego: ja­gód i grzybów. Nie ma tam rzek ani jeziora, jest nato­miast oddany w czynie spo­łecznym basen i obiekt naj­ważniejszy, obszerny zakład gastronomiczny połączony z letnim pawilonem. Pawilon bez ekstrawagancji, ale za to z obszernym parkietem do tańca. 5 tys. letników miesz­ka w sezonie u miejscowych gospodarzy. Dziesiątki tysięcy turystów przyjeżdżają tu z Krakowa i Śląska do lasów jodłowych. W związku z budową przez miejscowy GS kosztem 80 min zł, w pobliżu Żegocina, chłodni-zamrażalni warzyw i owoców na 3.500 ton, rolnicy tamtejsi zmieniają profil pro­dukcji, intensyfikują sadow­nictwo. Zaplanowano 500 ha zblokowanych sadów oraz 100 ha pól truskawkowych, które zasilać będą zamrażal­­nie Z jadłospisu zakładu żegoelń. skiego wypisałem sobie kilka po­zycji sporządzonych przez szefa kuchni Z. Gajewską, a po cenach wyznaczonych przez kalkulatora A, Pąfarę. Np. wątróbka wiep­rzowa 7.30 zł. rumsztyk z po­lędwicy z cebulą 12 zł 1 w tej samej cenie kotlet wieprzowy po parysku. Restauracja w Że­gocinie mimo niskich cen pra­cuje bez strat, letnicy 1 turyści chwalą sobie porcje, czego nie można powiedzieć o wielu in­nych zakładach. Jedno co mo­gliby zarzucić zakładowi — to niechłodzone napoje gazowane. Zarzut, który można by posta­wić n.b. wiciu innym zakładom i kawiarniom na drodze nasze­go rajdu dziennikarskiego po krakowskich wsiach letniskowych. Do Krakowa wracamy przez Gdów nad Rabą. Bliskość Krakowa sprawia, że do let­niskowego Gdowa przyjeż­dżają autobusami tysiące tu­rystów. O zmierzchu, po od­poczynku, bractwo chce wra­cać , do domu. Wszyscy na­raz, Rozgrywają Się . hie­­zięrpskie sceny, ludzie się tłoczą; klaksony zawodzą, -pry­watne wozy z trudem wydo­stają się z kłębowiska. W nowoczesnej wsi Gdów — z apteką, liceum pedago­gicznym, pocztą itd. miesz­kają w robotnicy większości chłopo­dojeżdżający do Nowej Huty, bądź innych krakowskich zakładów pracy. Goszczą oni rocznie kilka ty­sięcy letników; Podczas na­szych odwiedzin w GS-ow­­skim zakładzie gastronomicz­nym w Gdowie, posiadają­cym hotel na 40 miejsc, mie­szkała tam grupa wycieczko­wa z Czechosłowacji. Zakład obsługiwany przez miejscową masarnię, piekarnię, wytwór­nię wód gazowanych ma 250 miejsc konsumpcyjnych. W sezonie pracuje na pełnych obrotach. Przyczynia się m. in. do tego niewielki bar na 70 miejsc czynny w sezonie nad samą Rabą. Bar nie ma kuchni — potrawy otrzymuje z głównego zakładu, z tzw. kuchni-matki. Po wysłuchaniu koncertu z ..grającej szafy“ i orzeźwie­niu się wodą mineralną (jak wszędzie ciepłą) pożegnaliś­my ostatnią na naszej trasie wieś letniskową — Gdów — bywaj zdrów. iobraz Książki tygodnia Lektura na wakacje B YŁA córką wędrownych a­­ktorów, urodziła się w ho­telu, w małym włoskim mia­steczku, do którego tej właś­nie nocy zjechała trupa aktor­ska. Zgodnie z obyczajem pa­nującym naówczas w Lom­bardii, niemowlę zaniesiono do chrztu w szklanej szkatule, by — jak notował kronikarz — „niewinnej duszyczki nie zdo­łały dosięgnąć złe duchy". Spo­tkani po drodze do kościoła żołnierze myśląc, iż tajemnicza szkatuła zawiera jakieś relik­­wie, z powagą sprezentowali broń. Fakt ten wywarł wielkie wrażenie na. wszystkich, zwła­szcza przejął się nim ojciec dziecka. — To szczęśliwa prze­powiednia — powiedział — nasza maleńka będzie kiedyś „kimś". Dziewczynka nazywała się Eleonora Duse. Wokół postaci wielkiej wło­skiej aktorki, której imię we­szło na trwałe do historii światowego teatru, z biegiem lat narosła legenda. Dziś tru­dno jest orzec, co w obrazie Duse, przekazanym naszym czasom, jest prawdą, a co zmy­śleniem. Zresztą — czy trzeba było uciekać się do zmyśleń? Fakty z biografii tej aktorki są dostatecznie barwne. Tak barwne, że z powodzeniem mo­głyby służyć jako tworzywo do arcyciekaweao scenariusza fil­mowego. Można tylko żałować, że pierwsza dama włoskiej sce­ny nie pozostawiła po sobie pamiętników — byłoby to bowiem najbardziej cenne,nie­zastąpione źródło informacji o jej wewnętrznych przeżyciach. Ale — jak notuje Olga Signo­relli — „Eleonora Duse nigdy o czymś takim nie myślała. Wprawdzie kiedy odwiedziłam ją w Tivoli wiosną 1920 roku, powiedziała mi, że podczas długotrwałej choroby zapisała mnóstwo papieru gryzmoląc po całych dniach,, ale skóro tylko wyzdrowiała, zniszczyła te wszystkie kartki; wyraziłam jej mój żal z tego powodu. Ale ona odpowiedziała mi na to, iż ta pisanina, utwierdzili ją w przekonaniu, że dla niej jedynym możliwym sposobem wyrażenia własnego życia jest — przeżywać je na scenie”. Na temat Eleonory Duse po­jawiło się sporo publikacji. Książka Olgi Signorelli, przy­jaciółki artystki, udostępniona obecnie czytelnikowi polskie­mu w płynnym przekładzie Barbary Sieroszewskiej, jest chyba publikacją najpełniej­szą, przedstawiającą w możli­wie wszechstronnym oświetle­niu postać, życie osobiste i działalność teatralną włoskiej aktorki. Signorelli przygoto­wując materiały do tego tomu wykorzystała nie tylko wła­sne wspomnienia, lecz sięgnęła również do relacji innych osób, do przekazów archiwalnych i wreszcie do obfitej korespon­dencji, -To więc, co otrzymuje­my, jest oparte na faktach, aczkolwiek podane nie bez pe­wnej egzaltacji. A fakty te, jak już wspom­niałam, układają się w całość dość niezwykłą — myślę tu zarówno o burzliwym, powi­kłanym, bogatym w wydarze­nia życiu osobistym aktorki jak i o jej działalności arty­stycznej. Eleonora Duse przez długie lata fascynowała publi­czność wielu krajów swoją sztuką, siooją osobowością ak­torską, swoim mistrzostwem, odbyła triumfalny pochód pc różnych scenach świata; pory­wała swą grą tłumy; a prze­cież — obok sukcesów przeży­wała długie okresy niepoko­jów, rozterek, załamań, czuła się nieszczęśliwa, cierpiała. Te wszystkie momenty znajdują wierne odbicie w książce Olgi Signorelli. Zwłaszcza wyraziście rysuje się pierwszy rozdział biografii aktorki, kiedy wraz z rodzica­mi prowadziła tułacze życie występując z wędrującą tru­pą aktorską w rozmaitych pro­wincjonalnych teatrzykach. Ja­ki przeskok — od tych pierw­szych skromnych, nieśmiałych kroków na scenie — do cza­sów, kiedy rozentuzjazmowa­na publiczność wielkich metro­polii nosiła Duse na rękach, a na scenę sypały się z wido­wni pęki róż.. -r ... „Takiego sezonu i ta­kich sukcesów, jak tego roku w Rzymie — pisze Eleonora Diese . w jednym ze swych li­stów — nigdy się nie spodzie­wałam. Ale jeżeli ktoś panu powie, że powodzenie psuje ar­tystę — niech pan stanowczo zaprzeczy. Powodzenie jest nie­wątpliwie środkiem wzmacnia­jącym i źródłem zapału ko­niecznego, żeby podołać co­dziennej pracy (...) Co do mnie — kiedy już dojdę do kresu, kiedy młodość pozostanie da­leko za mną, a pod spodzie-wanymi i osiągniętymi sukce­sami trzeba będzie napisać sło­wo „koniec” — zamknę swoją karierę i schronię się w ciszę. I wówczas z pełnym przekona­niem powiem, że sztuce — któ­ra jest myślą i wyrazem oddalam całą moją duszę”. Signorelli w swej książce przytacza sporo listów Duse. Owe listy najpełniej ją okre­ślają i jako kobietę, i jako a­­ktorkę. To interesujące stu­dium psychologiczne, ciekawy dokument uczuć i myśli. Rzu­cają również listy fwiatło na pewne osobiste przeżycia Ele­onory — m.in. na jej związki z głośnym poetą Gabrielem d’Annunzią; pozwalają rów­nież przyjrzeć się bliżej jej za­interesowaniom twórczym, poglądom na sztukę, na rolę teatru; odzwierciedlają wresz­cie proces dojrzewania jej o­­sobowości artystycznej. Myślę, że książka ta nie za­grzeje długo miejsca na pól­kach księgarskich. Wprawdzie Eleonora Duse jest już dla nas, współczesnych, postacią odle­głą, ale to trochę tak, jak ze światłem gwiazd. Im bardziej są odlegle, tym bardziej ich blask nas pociąga. Olga Signorelli — Eleonora Duse — Czyt. etr. 448, cena 26 El, BEATA SOWIŃSKA Mistrz Techniki - II nagroda Odsiecz dla Lubina W końcu roku 1970 w lu­bińskim zagłębiu miedziowym zaczęło brakować materiałów wybuohowyah. Dotychczas stosowane tzw. saletrole nie zdawały egzaminu, bowiem były zbyt higroskopijne, roz­pływały się pod wpływem wilgoci z powietrza i — rzecz jasna — „nie strzelały“. Moż­na było skorzystać z dynami­tów, ale są to materiały bar­dzo drogie. W tej sytuacji zwrócono się do Instytutu Przemysłu Organicznego z prośbą pilne opracowanie materiału o wybuchowego dla potrzeb kopalń miedzi. W tym cza­sie był już opracowany i wdrożony do produkcji pier­wszy polski rzeczywiście wo­doodporny materiał wybu­chowy „amonit skalny 14 GH“. W oparciu o doświad­czenia uzyskane podczas ba­dań nad tym materiałem, zespół składający się z pra­cowników Instytutu i Zakła­dów Tworzyw Sztucznych „Pronit-Erg“ w Pionkach o­­pracował materiał bardziej wodoodporny i silniejszy, do­stosowany do warunków lu­bińskiego zagłębia, gdzie tem­peratura skały przekracza 3C stopni, powietrze jest przesy­cone wilgocią, a otwory strzałowe, w których umiesz­cza się materiał wybuchowy, często wypełniane są ciepłą wodą. Instytut otrzymał zamó­wienie 22 listopada 1970- r., pierwsza partia informacyj­na amonitu skalnego 15 GH skierowana została do badań w kopalni doświadczalne; „Barbara“ jeszcze w grud­niu 1970 r. Materiał uzyskał pozytyw­ną opinię górnictwa: produ­kcja na skalę przemysłową ruszyła w lutym 1971 r. Warto zwrócić uwagę na szybkość opracowania i wdrożenia do produkcji amonitu 15 GH. W końcu, jeżeli po około 3 miesiącach od postawienia dawczego rusza zadania ba produkcja przemysłowa i to po przej­ściu pstrych badań, tempo opracowania należy uznać za rewelacyjne. W normalnym bowiem trybie badania nale­ży wcześniej zaplanować, trzeba znaleźć pieniądze na zlecenie badań Instytutowi, a kiedy wreszcie władze nad­rzędne zatwierdzą temat i zlecenie przebrnie urzędo­wym trybem do bezpośred­nich wykonawców, upływa rok, a bywa, że i 2 lata. Kopalnie tymczasem cze­kałyby na materiał. Tu wi­dać zasługą inż. Boryczko. Inżynier Emil Boryczko kie­rował wydziałem nowo zbudo­wanym, wyposażonym w dobre urządzenia, na których musia] produkować przestarzałe asor­tymenty materiałów wybucho­wych, według starych receptur i tradycyjnych technologii. W rezultacie wydział przynosił straty, wprawdzie planowane, jednak wykonywanie takiego planu nie było powodem do za­dowolenia. Nowoczesny wydział pracując przestarzałymi metoda­mi zjadał fundusz zakładowy. Tymczasem Instytut Przemyślu Organicznego, mimo prowadze­nia w nim szeregu prac o du­żym znaczeniu dla produkcji górniczych materiałów .wybucho­wych, nie mógł znaleźć partne­rów w przemyśle. Sytuacja taka trwała do czasu, gdy iia „rynku inicjatywy“ nie zadziałał energi­cznie producent w Pionkach. Na początku 1970 r. bez biu­rokracji, a nawet wbrew biu­rokracji najniższe szczeble zakładu przemysłowego i in­stytutu dogadały się. Powstał nieoficjalny i może dlatego trwały kompleks badawczo­­przemysłowy. Niewielki, bo złożony z jednego wydziału produkcyjnego i jednej ko­mórki organizacyjnej instytu­tu, jednak: bardzo operatyw­ny Oczywiście zespół ten nie mógłby działać bez cichej, lecz życzliwej akceptacji dyrekcji Zakładów w Pionkach i Zjed­noczenia Tworzyw Sztucz­nych. W skład zespołu weszli ze strony Instytutu Przemysłu Organicznego: mgr inż. Wi­told Pągowski, inż. Bohdan Subocz, mgr inż. Krzysztof Salmonowicz, dr inż. Wiesław Kutkiewicz, technik Zdzisła­wa Janik, laborant Piotr Jar­mołowicz, zaś ze strony ZTS „PRONIT-ERG” inżynier Emil Boryczko. Naukowcy nie bardzo li­czyli na to, że dostaną cokol­wiek za swoją pracę, a inż. Boryczko nie był pewien czy nie posypią się na niego gro­my. Jednak obie strony bar­dzo sobie chwalą ten rodzaj współpracy. Naukowcy — bo mogli w niezwykle krótkim czasie umieścić swoje opra­cowania w przemyśle, zaś inż. Boryczko — bo dzięki temu w ciągu 2 lat stanął na no­gach i z deficytu wyszedł na 14 procent rentowności, przy rentowności całego Zakładu średnio 7 proc. W rezultacie górnictwo otrzymało dobry, nowy materiał wybuchowy. W końcu kwietnia kopalnie zagłębia lubińskiego osiągnę­ły pełną zdolność produkcyj­ną. Niemała w tym zasługa nagromadzonego zespołu, któ­ry zresztą pracuje nad nowy­mi materiałami wybuchowy­mi o jeszcze lepszych własno­ściach, a inż. Boryczko obie­cuje wprowadzić je do pro­dukcji równie szybko, jak a­­monit skalny 15 GH. Przy okazji wspomnijmy o tym, że Instytut Przemysłu Organicznego, który obchodzi w br. 20-leeie działalności ma swego rodzaju „abonament” na nagrody w Konkursie Mis­trza Techniki, bowiem w wielu dotychczasowych kon­kursach opracowania z tego Instytutu zajmowały nagro­dzone miejsca LEON BÖ.TKO Od lewej: inż. Bohdan Subosz, inż. Krzysztof Salmonowicz, inż. Emil Boryczko, tnpr inż. Witold Pągowski, laborant Piotr Jarmołowicz, dr inż. Wiesław Kutkiewicz, technik Zdzisława Janik (siedzi). Fot. Z. Kwilecki Studsum dla „aranżerów” turystyki (A) Wychodząc naprzeciw eks­plozji ruchu turystycznego w wa­runkach otwartej zachodniej gra­nicy państwowej, przy Liceum Ekonomicznym w Zielonej Górze powołano rok temu 22-letnie po­licealne studium zawodowe ze specjalnością: obsługa ruchu tu­rystycznego. Pierwsza 37-osobowa grupa wy­chowanków tego pożytecznego studium, rekrutująca się z kilku regionów kraju, jest właśnie w połowie drogi do dyplomu „tu­rystycznego aranżera”, a 35 dal­szych kandydatów rozpocznie na­ukę na pierwszym semestrze po­­wakacyj nym.

Next